czwartek, 5 listopada 2015

Internet pod nadzorem: spowiedź rosyjskiego informatyka



Kontrola nad Internetem jest jednym z priorytetów Kremla. Od dłuższego czasu prowadzony jest rejestr stron zabronionych, blokowane są strony, portale, konkretne publikacje. Jak na co dzień prowadzona jest w Rosji kontrola Internetu? Jak się przed nią chronić? Dmitrij Okrest, dziennikarz niezależny z Moskwy, zapisał relację informatyka zatrudnionego w niewielkiej firmie zajmującej się dostawą Internetu. Policjantom i prokuratorom brakuje kwalifikacji, najważniejsze, by ich sprawozdania podobały się zwierzchnikom. Na rynku dostępne są "czarne", nierejestrowane usługi internetowe. Władze jednak starają się dokręcić śrubę, domagając od dostawców wdrożenia nowych systemów kontroli.



Autor: Dmitrij Okrest





W porównaniu z telewizją rosyjski Internet jest przestrzenią wolności. Jednak Kreml nie lekceważy zagrożenia z tej strony i podejmuje szereg kroków mających na celu zwiększenie kontroli rosyjskiej sieci. 


  

Od 2012 roku w Rosji prowadzony jest scentralizowany rejestr zabronionych w Internecie stron. Nie jest to federalna lista materiałów o charakterze ekstremistycznym. Na tej ostatniej znajduje się masa wszelkiego rodzaju ulotek i plików video niezdarnie opisanych przez komornika sądowego. Rejestr stron zabronionych jest dokładniejszy, wniesiono do niego 100 tys. adresów. FSB nie sprawdza jednak jak stare zakazy są przestrzegane, dla nich ważniejsze jest, by spisy nowych zakazów przychodziły na czas z serwerów Roskomnadzoru (rosyjska agencja rządowa sprawująca kontrolę nad mediami - "mediawRosji"). Zgodnie z przepisami dostawcy Internetu winni codziennie dokonywać aktualizacji rejestru, jednak w rzeczywistości sprawdzają te informacje raz na trzy dni.

Kurator z FSB

Każdy dostawca Internetu ma swojego kuratora z FSB. Dotyczy to także naszej firmy, chociaż to co robimy jest typowym przykładem działalności na małą skalę, obsługujemy 10 tys. gospodarstw domowych. Funkcjonariusz FSB odpowiada za dzielnicę, odpowiada za monitoring całego szeregu miejscowych dostawców. Jest szczęśliwy, kiedy może powiedzieć: "ok, w porządku, oni już swój spis zaktualizowali". Dysponuje też odpowiednią statystyką, jeśli się spóźnisz, a on zauważy, zaraz telefonuje. Zaczynają się zarzuty, groźby. Na naszych znajomych nakładano kary, jeśli administratorzy nie uzupełnili czarnej listy.

W odróżnieniu od FSB, prokuratura sprawdza, czy możliwy jest dostęp do zabronionych stron wniesionych do rejestru. Zgodnie z obowiązującą procedurą prokuratura winna oskarżyć każdego moskiewskiego dostawcę, który by się nie orientował, iż na czarną listę wpisano jakąś nową stronę. Całkiem niedawno dostaliśmy mandat, 50 tysięcy rubli. Podobno w 2011 roku nie zainstalowaliśmy jakiejś blokady, a oni obudzili się teraz. Prokurator sam mówi: "bądźcie grzeczni i zapłaćcie, potrzebujemy więcej spraw, nasze sprawozdanie kwartalne musi wyglądać odpowiednio."

Istnieją różne sposoby egzekwowania zapisów na czarnej liście. Można tępo zablokować całą stronę, portal, tak postępują duzi operatorzy. Ale można też konkretny adres, link, tak postępujemy my, choć z technicznego punktu widzenia jest to operacja bardziej złożona, a zatem droższa. Tak ogólnie, jeśli jesteś klientem małego operatora, to twoja szansa dostępu do treści zakazanych będzie większa. Na tym poziomie kontrola jest mniejsza. Swoim znajomym otworzyłem w ogóle dostęp do wszystkich stron, przecież nikt z nich nie pójdzie na skargę do prokuratury. Teoretycznie tego rodzaju usługi można by realizować i na zasadach komercyjnych.

Na wezwanie blokujemy wszystko

Latem zeszłego roku wybuchła panika w związku z kwestią separatyzmu. W konsekwencji zablokowano wszystkie materiały o federalizacji Syberii. To była robota "na piechotę", korzystając z analizy semantycznej, szukaliśmy słów "markerów". Gdy poprosi się o dane w wyszukiwarce, używając takich "markerów" jak "Putin-terroryzm-na Kaukazie" widać, że blokada realizowana jest już przez "Yandex".  Dostawcy Internetu nie mają z tym nic wspólnego.
Blokujemy stronę tylko wówczas, gdy przychodzi do nas odpowiednie pismo z powołaniem się na decyzję sądu. Ale rejonowe i dzielnicowe placówki "organów" muszą wykonać normę. Na przykład, do naszej sieci podłączają się pracownicy prokuratury rejonowej, oni mają jednego bzika, jakiś sąd w Chanty-Mansyjsku coś zakazał, teraz oni szukają takich rzeczy. Nie napiszą do Roskomandzoru,  nie domagają się odpowiedniego uzupełnienia oficjalnego rejestru - od razu pędzą do sądu. Zabroniona stronę trzeba wyłączyć jak najprędzej.

Rzecz jasna, kiedy przychodzi do nas wezwanie, blokujemy wszystko. Wcześniej jednak nie mogliśmy wiedzieć, iż coś należy zablokować. O tym, sąd w Chanty-Mansyjsku podjął tego rodzaju decyzję, można dowiedzieć się tylko na jego stronie. Kiedyś zapytano mnie w sądzie: zablokowaliście? Odpowiadam: oczywiście! No i idziemy do komputera, żeby sprawdzić "zablokowaną stronę". No i rzecz jasna, ona otwiera się natychmiast, sąd nie jest podłączony do naszej sieci, ich dostawca także nie ma pojęcia o decyzji syberyjskiego sadu. Zaczynają na mnie patrzeć zdziwionymi oczami. W rezultacie dla sędziego i asystentki prokuratora muszę wygłosić zaimprowizowany wykład, o tym jak funkcjonuje Internet. Usiłuję im wytłumaczyć, że dostawca nie jest w stanie zablokować jakiejś strony wszędzie, w najlepszym wypadku na terytorium swojej dzielnicy. Choć wygląda na to, że moje słowa do nich trafiają, to i tak będą do nas przychodzić nowe podobne wezwania, zablokujcie stronę natychmiast i wszędzie.

Na czarnych listach jest polityka (na przykład kasparov.ru, grani.ru), jest i religia. Tutaj najczęściej chodzi o śmiecie. Te rzeczy nie są ani interesujące, ani znaczące. Blokadą najczęściej obejmuje się mało popularne strony z długachnymi adresami. Wyglądają na lewiznę, zaprojektowano je tak, że czytać się nie da. Całkiem niedawno zablokowaliśmy bazę z danymi paszportowymi - tam i tak znalezienie czegoś było niemożliwe.

Co to takiego SORM - 2?

W chwili obecnej wszyscy dostawcy Internetu powinni dysponować "SORM" w wersji numer 2 (Zespół Środków i Metod Technicznych stosowanych w ramach prowadzonych czynności operacyjno-śledczych). Mamy obowiązek przechowywania w pamięci przez dwa lata wywoływanych adresów. Na razie systemu SORM - 2 całkowicie wdrożyć się nie udało. Prace z tym związane nie są ani tanie ani łatwe. Jednorazowy test systemu kosztuje 200 tys. rubli. Testy wykonuje kilku monopolistów - stąd takie ceny. Wielkie firmy zapewniające dostęp do sieci dysponują większymi możliwościami, mają też więcej klientów. Ale wiele problemów związanych jest ze skalą i ilością danych. Nie mamy takich technicznych możliwości, dzięki którym moglibyśmy dążyć z zapisaniem danych o objętości 40 gigabajtów.

Nie dysponujemy odpowiednim dla SORM żelazem. Organy domagają się oczywiście, byśmy całkowicie wdrożyli SORM - 2. Ale dziś sytuacja wygląda tak, że oni bez nas nie wiedzą nic. Kiedy rodzi się podobna potrzeba, facet z FSB po prostu telefonuje, a ja sam szukam w naszej bazie danych kto i dokąd chodził.

A tak w ogóle, nasz rynek IT jest bardzo mały. Wszyscy tu się nawzajem znają. Na przykład ja sam znam gościa, który montował czujniki w biurze u Nawalnego. Nawiasem mówiąc, za tę operację dostał naganę. Gdyby zamontowane przez niego czujniki zostały ustawione w trybie biernego zbierania informacji, a później dane byłyby wysyłane o 4 nad ranem, nikt tych czujników nie potrafiłby namierzyć. Kto to zamawiał, gdzie jeszcze instalowano podobne urządzenia, nie mam pojęcia.

Analfabetyzm funkcjonariuszy

Poziom wyszkolenia informatycznego pracowników zatrudnionych w organach jest katastrofalny. Oni nie potrafią posługiwać się nawet tymi instrumentami, jakie są dziś dostępne. Policjantom wydaje się, że numer IP jest podobny do numerów rejestracyjnych samochodu i nie rozumieją, że z jednego numeru korzystać mogą tysiące ludzi.

Niedawno przyniesiono do nas pendrive'a zgubionego przez funkcjonariusza z sąsiedniej dzielnicy. Na nim masa spraw kryminalnych, setki śledztw. Znalazłem właściciela poprzez jego skrzynkę na portalu Odnoklassniki.ru, do niej z resztą i tak ktoś się już włamywał. Funkcjonariusz ucieszył się, całe swoje życie przechowywał na tym pendrivie, ten gość nawet nie rozumiał, że dane należy szyfrować i zawsze zapisywać kopię zapasową. Albo inna historia, niedawno chodziłem na komisariat, tam wszedłem do ich sieci lokalnej. Znalazłem w niej lawinę wirusów. A oni nawet nie byli podłączeni do Internetu. Więc o jakich kwalifikacjach funkcjonariusze mielibyśmy mówić?

Teraz ci właśnie funkcjonariusze starają się znaleźć w sieciach społecznościowych internautów rozprzestrzeniających nielegalne materiały. W pracy, na co dzień,  funkcjonariusze korzystają z prywatnych kont pocztowych na mail.ru, a tam przecież jest masa dziur, im nikt nie założył poczty służbowej. Zaczynają swoje e-maile od tytułu, potem powołują się na numer śledztwa, wreszcie piszą o co im chodzi: "proszę udostępnić informacje o użytkowniku sieci Internet wchodzącym do serwisu "Wkontaktie" w następujących godzinach….". W porządku, kiedy podają także numer IP, u nas w ciągu sekundy na "vkontaktie" wchodzi 300 użytkowników. Za to nie interesują ich ani Odnoklasniki.ru, ani Facebook, w ich sprawie nie zwracano się do nas ani razu. W kwestiach politycznych funkcjonariusze szukali informacji przede wszystkim podczas protestów na Placu Blotnym, albo w czasie wyborów. W ciągu miesiąca przychodziło po pięć wniosków, a tak dostajemy średnio nie więcej niż 3.

W 80% przypadków muszę zatelefonować i przepytać ich, żeby zrozumieć dokładnie, o co im chodzi. Pytanie musi być sformułowane prawidłowo, to połowa sukcesu. Mamy także dziedziny, gdzie chętnie współpracujemy. Bezpłatnie, na zasadach społecznych, pomagam w walce z działalnością nielegalnych klubów hazardowych. Nie potrzeba wiele, by udowodnić tego rodzaju działalność, wystarczy sieć i wyjście do Internetu dla wszystkich wchodzących w nią komputerów. Ale funkcjonariusze na co dzień zajmują się rabunkami, albo gwałtami, im na prawdę trudno poruszać się w internetowym chaosie. Próbowałem porozmawiać z ich informatykami (funkcjonariuszami Centrum do Walki z Ekstremizmem). Poznaliśmy się na jakimś seminarium. Zaproponowałem im bliższą, lepszą współpracę, ale oni też okazali się wyjątkowo tępi.

Siedź cicho!

Może więc ta paranoja jest nieuzasadniona? Od roku jednak widzę, jak próbują zrobić porządek. Nie da się już założyć sieci tak, by cię nie zauważyli. Zaczęto dokręcać śrubę. Dlatego nasza firma nie chce zajmować się telefonią. Wcześniej to wszystko było czysto formalne, ale teraz jeśli chcesz w to wejść, musisz obowiązkowo wdrożyć SORM. Inna sprawa, iż jeśli zmniejszą się rozmiary rynku legalnego, to czarny szybko to sobie odbije. Im silniej będzie ograniczany Internet legalny, tym większe będzie zapotrzebowanie na czarny.

Zgadzam się z tym całkowicie, że przestępców trzeba łapać. Ale w dzisiejszych warunkach, jeśli system SORM-2 zostanie wdrożony całkowicie, to z Internetu będzie się korzystać także w sposób nielegalny. Kiedy przejdziemy na SORM-3,  funkcjonariusze FSB będzie mógł bez sankcji prokuratora zajrzeć do sieci za pośrednictwem dostawcy i zorientować się jaką fotkę wykłada właśnie jego klient, albo o czym rozmawia, korzystając z komunikatorów.

Dostawcy będą mieli obowiązek przechowywać tego rodzaju dane przez dwie doby, to znaczy cały nasz strumień danych, 5 gigabitów na sekundę będziemy musieli gdzieś zapisywać na dwie doby. Rozmiary potrzebnej pamięci osiągną wariackie rozmiary. O ile się orientuję, SORM-3 na razie nie działa w zwykłym Internecie, ale niewykluczone, że posługują się nim na poziomie Federalnej Służby Ochrony, albo informatycy zatrudnieni w obiektach o znaczeniu strategicznym.

Zdecydowana większość internautów nie chce się ukrywać. Z szyfrowania korzysta ułamek procenta. Naprawdę musimy się wysilić, żeby analizując naszą bazę danych znaleźć kogoś posługującego się TORem (przeglądarka dla anonimowego podłączenia się do sieci). Żeby nie zwrócono na człowieka uwagi, wystarczy nie rozrabiać, nie chodzić na demonstracje i wrzucać do sieci zdjęć zajadłych opozycjonistów. Najlepsza ochrona polega na tym, by się nie wyróżniać… Wówczas FSB się tobą nie zainteresuje. Ale, jeśli już się wyróżnisz, to masz przechlapane. Wtedy radziłbym, żeby pójść na giełdę i kupić sim karte zarejestrowaną na Kazbeka Alijewicza. Potem przy pomocy programu PGP trzeba zaszyfrować wszystko na komputerze. Na telefonie komórkowym warto zainstalować VPN. No i potrzebna będzie sesja realizowana przez Telegram. Inaczej wszystko będzie do chrzanu. Teoretycznie FSB powinno dysponować kluczem i algorytmem do rozszyfrowywania Telegramu, ale jak się wydaje, na razie im tego nie udostępniono.

Będzie jak w Korei Północnej?

Niedawno pisano, iż Roskomnadzor przeprowadził trening na wypadek, iż Rosja zostanie odłączona od Internetu. Podobno nie bardzo się udał, zawinili mali dostawcy usług sieciowych, którzy przesyłają nie rejestrowany "ruch". My sami nie zauważyliśmy ani wyłączeń, ani jakichś zakłóceń, choć w naszym wypadku 30 procent ruchu generują dostawcy zagraniczni. Tak, jak istnieją nielegalne ropociągi, tak istnieje też masa nielegalnych kabli, nigdzie nie zarejestrowanych.

Nawet na poziomie czysto fizycznym, materialnym całkowite odłączenie nie jest takie proste. Jeden z największych punktów wymiany ruchu znajduje się we Frankfurcie. Tam podłączona jest masa kanałów, w tym także rosyjskich. To jest wygodne rozwiązanie, przy pomocy kilku krótkich przewodów można połączyć ze sobą różnych operatorów. Jeśli będą blokowane kanały w punktach wymiany ruchu, to potrzebne będzie odcięcie kanałów wychodzących za granicę, na przykład do Europy. Ale to oznacza, że potrzebny będzie ośrodek wymiany danych na własnym terytorium.

Tak, czy inaczej w dalszym ciągu będą wykorzystywane kanały "nielegalne",  prowadzące do Frankfurtu. Żeby wszystko wyłączyć, trzeba wszystko kontrolować. Już teraz jest wiele różnych punktów, a z czasem ich ilość tylko wzrośnie - wszystkiego kontrolować się nie da, nie ma jeszcze takich możliwości. Obecnie najwyraźniej, ruch transgraniczny między różnymi krajami nie jest kontrolowany. Podejmowano próbę stworzenia jednego operatora odpowiedzialnego za ruch zagraniczny, ale skończyło się tylko na gadaniu.

Jeśli rzeczywiście testowano możliwości całkowitego wyłączenia, to jak mi się wydaje, chodziło zapewne o przygotowanie się do pełnej izolacji internetowej grożącej nam, gdyby zostały zaostrzone sankcje. Teoretycznie to jest możliwe, by globalne organizacje w rodzaju tych kontrolujących nazwy domen, czy rozdzielających numery IP wyłączyły jakiś kraj. W takim wypadku na początku powstanie chaos, ale w ciągu kilku dni rozwiniemy swój runet. Prawie tak jak w Korei Północnej.


Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski


Oryginał ukazał się na portalu The Insider: http://theins.ru/obshestvo/15487



*Dmitrij Okrest, rosyjski dziennikarz niezależny, publikował na łamach "The New Times", "The Insider", Colta.ru," Russkij reportior"







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com






Projekt "Media-w-Rosji" ma na celu umożliwienie czytelnikowi w Polsce bezpośredniego kontaktu z rosyjską publicystyką niezależną, wolną od cenzury. Publikujemy teksty najciekawszych autorów, tłumaczymy materiały najlepiej ilustrujące ważne problemy współczesnej Rosji. Projekt "Media-w-Rosji" nie ma charakteru komercyjnego. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz