niedziela, 29 marca 2015

Muzeum Gułagu "Perm-36": likwidacja



Do obozu "Perm-36" Siergieja Kowaliowa zesłano w latach siedemdziesiątych za antyradziecką agitację i propagandę. Najgorszy był karcer, panował w nim wieczny chłód, skazańcom zmniejszano racje żywnościowe. Po upadku Związku Radzieckiego Kowaliow poparł inicjatywę, by w starym obozie zorganizować muzeum poświęcone ofiarom represji. Ale w Rosji Putina, ekspozycja w dawnym kształcie nie jest potrzebna, podjęto więc decyzję, by upamiętniała także zasługi funkcjonariuszy Gułagu. W rozmowie z portalem "Otkrytaja Rossija" Siergiej Kowaliow bije na alarm, najgorsze jest to, że władze przejęły również całe zbiory i archiwum muzeum.



 

Z Siergiejem Kowaliowem rozmawia Roman Popkow
 

 




Istniejące na terenie starego obozu dla więźniów politycznych muzeum "Perm-36" ulega likwidacji. Przyczyną jest konflikt z władzami Kraju Permskiego. Pozarządowa organizacja "Perm-36" wydała oświadczenie o zakończeniu działalności, zaś nowe kierownictwo kompleksu muzealnego podjęło decyzję o radykalnej zmianie polityki programowej. Tam, gdzie istniał obóz powstanie teraz "Muzeum historii obozowej i załogi Gułagu". Członek zarządu pozarządowej organizacji "Perm-36" i działacz ruchu na rzecz praw człowieka, Siergiej Kowaliow w czasach radzieckich, w tym właśnie obozie odsiedział kilka lat. Teraz opowiedział portalowi "Otkrytaja Rossija", jak wyglądała jego historia i o motywach jakimi kierowały się władze, podejmując decyzję o likwidacji legendarnego muzeum.





Sędziwy dysydent z czasów radzieckich, Siergiej Kowaliow jest legendą rosyjskiego ruchu na rzecz praw człowieka. 





Roman Popkow:
Obóz "Perm-36" znany jest przede wszystkim jako instytucja należąca do systemu represji z czasów Breżniewa. Mało wiemy o jego historii w czasach Stalina....


"Czerwony Kapturek"


Siergiej Kowaliow:
Wówczas był to niewielki obóz. Dopiero później "Perm-36" stał się instytucją o szczególnym znaczeniu. W żargonie zeków takie zony nazywano "Czerwony kapturek". Kierowano do nich byłych sędziów, prokuratorów, milicjantów mających na sumieniu przestępstwa kryminalne. W roku 1972 powstał tu obóz dla więźniów politycznych. Przywieziono ich z obozów położonych na terytorium Mordowii. Podróż była ciężka, więźniów przewożono latem, w okropne upały, w ciasnocie, w starych wagonach stołypinowskich.

Ale oczywiście, nie da się porównać obozów z czasów Breżniewa i Stalina. Stalinowskie łagry, rzecz jasna, były o wiele surowsze, istniały jednak pewne plusy. Miały ogromne rozmiary, w każdej trzymano wielką liczbę więźniów, niech pan przypomni sobie "Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza". Główny bohater nosił obozowy numer "SZ-854". W takim wielkim obozie łatwiej represjonować ludzi na masową skalę, ale z drugiej strony niemożliwa była pełna kontrola każdego osadzonego tu więźnia. Kiedy ja dotarłem do Perm-36 liczba więźniów wynosiła 140, wszyscy byliśmy jak na widelcu.

Jednak nas nie bito, niczego takiego nie było. Próbowano nas jednak wychowywać przy pomocy innych metod, wysyłano do karceru, w  nim było bardzo zimno. Przysługuje wówczas specjalna norma żywnościowa "9-B". Gorący posiłek należy się co drugi dzień, porcje jedzenia są też zmniejszane. W te dni, kiedy nie ma gorącego posiłku, przysługuje jedynie wrzątek, chleb i 7 gramów soli. W takich warunkach organizm broni się i zjada się sam. Najpierw pochłania własne zapasy tłuszczu, w obozie trwa to bardzo krótko. Potem funkcje życiowe podtrzymywane są przez trawienie białka. W ustach pojawia się zapach acetonu. Człowiek powoli "zjada" własne mięśnie. Tak samo przebiega w czasie dłuższa głodówka. Jeśli człowiek musi przetrwać na normie" 9-B" dwie kary regulaminowe w całości, to znaczy miesiąc, to bijący od niego zapach acetonu staje się coraz wyraźniejszy.




W czasach stalinowskich nikt o nim nie słyszał. Międzynarodową sławę uralski obóz "Perm-36"
zdobył w latach siedemdziesiątych, tutaj zesłano wielu wybitnych dysydentów. 




Najgorszy był brak wolności


Popkow:
W jakich warunkach siedzieli pozostali skazani? Jak ich karmiono?

Kowaliow:
Jedzenia było mało, jakość parszywa. Osobiście, tak jak to pamiętam, nie czułem się głodny. Jeśli dostaje się pełną, niezmniejszona normę żywnościową, od czasu do czasu przychodzi paczka i udaje się przemycić coś z długiego widzenia, to da się żyć. Ale, kiedy popatrzałem na swoją fotografię wklejoną do zaświadczenia o zwolnieniu, nie poznałem się. Zobaczyłem czaszkę obciągniętą skórą. W obozowym jadłospisie, do jedzenia, nadawała się tylko jako tako zupa na obiad. W niej zgodnie z regulaminem powinno było nawet znajdować się mięso, choćby 50 gramów, ale oczywiście w zupie go nie było. Gotowano ją na kościach, ale więźniowie też ich nie dostawali, wcześniej je z niej wyjmowano. Ale była to w końcu prawdziwa, zawiesista zupa. Niczego innego z obozowego jadłospisu, ludzie z wolności nie wzięliby do ust.

Popkow:
Czym zajmowali się skazańcy? Gdzie pracowali?

Kowaliow:
Możliwa była praca w najróżniejszych dziedzinach. Mieliśmy tokarnię - w naszym warsztacie stały maszyny tokarskie. Ale ilość miejsc pracy w niej była ograniczona, przez cały czas chciałem się w nim zatrudnić, nie udało się. Ten rodzaj pracy był dla mnie zabroniony. Pracowałem jako palacz w kotłowni, piłowałem deski, więźniowie w naszym obozie montowali także jakieś części potrzebne do produkcji żelazek.

Jednak nie fizyczna praca była najcięższa. Najgorszy był brak wolności. Odczuwało się to szczególnie boleśnie w konfrontacji z samowolą administracji. Często traktowano nas bezczelnie, cynicznie, demonstracyjnie naruszano naszą godność.

Popkow:
A teraz próbuje się zacierać pamięć o przestępstwach popełnionych przez państwo. Taka właśnie jest główna przyczyna likwidacji muzeum, pamięć nie jest potrzebna....




Muzeum "Perm-36" i organizowany na jego terytorium doroczny festiwal "Piłorama" były
prawdziwym "terytorium wolności".



Kowaliow:
Chodzi o coś więcej. Nie tylko o to, że w muzeum można było obejrzeć baraki dla zeków, strefę przemysłową, i tak dalej, albo, że zwiedzającym opowiadano, jak wyglądał Gułag w czasach Breżniewa.

Wszystko to oczywiście miało znaczenie, ale o wiele ważniejsza była sama reputacja muzeum, mówiono o nim "Perm-36 - terytorium wolności". W ostatnich latach była to rzeczywiście strefa wolności. Co roku organizowano festiwal "Piłorama". Zwykle gromadził po kilka tysięcy widzów, ale kiedy występował Jurij Szewczuk, ich liczba rosła wielokrotnie. Odbywały się koncerty, wystawy, na "Piłoramie" można było spotkać artystów reprezentujących różne kierunki w sztuce, w tym z petersburskiej grupy "Mitki". Ludzie zbierali się na seminariach, na nich dyskutowano otwarcie o tym, co dzieje się dziś w Rosji.

Na festiwal docierały też grupy młodzieży z organizacji Siergieja Kurginiana (politolog i działacz pro kremlowskiej orientacji - "media wRosji"), w czerwonych koszulkach ozdobionych radzieckimi symbolami. Samego Kurginiana na festiwalu nigdy nie było, ale wychowani przez niego młodzi ludzie zachowywali się zgodnie z instrukcjami, usiłowali przerywać nasze imprezy, występowali z przemówieniami wychwalającymi władze. Te grupy oczywiście, wyróżniały się na tle reszty publiczności, były obcym ciałem, nikt jednak ich nie zaczepiał, nie wzywano milicji, nie usuwano siłą.

Popkow:
Kiedy zorientowaliście się, że muzeum zetknęło się z poważnymi problemami?



Odpowiednie publikacje



Kowaliow:
Najpierw w prasie miejscowej zaczęły się ukazywać odpowiednie publikacje. Były obrzydliwe, obrzucały błotem starych zeków. Pisano, iż nikt nigdy nie prowadził żadnej głodówki, a jeśli już to więźniowie  dokarmiali się wówczas, tak by nikt nie zauważył. W tych artykułach wynoszono pod niebiosa administrację obozową. Ta pisanina milicyjna, niektórzy autorzy twierdzili, iż sami należeli do załogi obozu, zawierała także napaści i na mnie. Można było przeczytać, iż "Kowaliow sam odprowadzał ludzi do karceru", stawiano mi inne nieprawdziwe zarzuty.

Potem zaczęliśmy odczuwać presję ze strony permskiej administracji krajowej.

Trzeba tu wspomnieć, iż gdy powstawało muzeum, władze permskie udzielały nam daleko idącej pomocy. Muzealne pomieszczenia trzeba było odremontować, po zamknięciu obozu, wszystko zaczęło się rozwalać. By teren uporządkować, potrzebne były pieniądze. Budynki obozu oficjalnie stanowiły własność samorządową, należały do kraju permskiego, muzeum wynajmowało je bezpłatnie. Od czasu, do czasu władze przyznawały też jakieś subsydia, przez cały czas prowadzono prace restauracyjne.

Muzeum działało bardzo aktywnie. Zatrudniało pracowników naukowych, przewodników, wszystkim trzeba było płacić pensje. Wsparcie dla muzeum ze strony władz regionalnych było niemałe. Rzecz jasna, pieniędzy brakowało, ale dodatkowo udawało się zdobywać różne granty.

W pewnym momencie, przeciwnikom obozu przestały wystarczać działania czysto propagandowe. Do ich zarzutów o działalność antypaństwową, podważanie państwowego porządku prawnego, doszła rzeczywista presja ze strony władz. Próbowaliśmy, jak mi się niekiedy wydaje niepotrzebnie, dogadać się z gubernatorem. W tych rozmowach uczestniczyła administracja prezydenta Federacji Rosyjskiej. Jej urzędnicy przejmowali naszych kolegów z Rady Społecznej muzeum. Powtarzano frazesy o potrzebie kompromisu. Urzędnicy w swoich aluzjach dawali do zrozumienia, iż stanowisko muzeum nie powinno być aż tak krytyczne, sugerowano by ograniczyć program wykładów prowadzonych na festiwalu.






Ale w końcu, permska administracja krajowa postanowiła z powrotem objąć kontrolę nad terytorium i pomieszczeniami muzeum. Zwolniono znaczną część pracowników. Podjęto prace organizacyjne mające na celu powołanie do życia "Muzeum Funkcjonariuszy Gułagu". Wszystko stało się jasne. Podjęto decyzję, by zlikwidować "terytorium wolności". A  teraz wprowadzono ją w życie.

Popkow:
Nowe muzeum będzie poświęcone funkcjonariuszom Gułagu. Ciekawe, jaka będzie jego ekspozycja, o czym będą opowiadać przewodnicy?


Przyszłość archiwum


Kowaliow:
Nie mam pojęcia. Największy problem polega na tym, że tam przejęto także całą kolekcję, dokumenty. Muzeum zebrało ogromną liczbę eksponatów, wielkie archiwum, permska administracja krajowa nigdy tym się nie zajmowała.

Samolikwidacja organizacji "Perm-36" była konsekwencją jej zadłużenia, przypisano nam dług w wysokości ok. 600 tys. rubli. Innego wyjścia poza samolikwidacją nie mieliśmy. Trzeba było ogłosić bankructwo, ze wszystkimi jego następstwami i sądowymi procedurami. Ale ja znam dobrze rosyjski system sądowniczy, nie spodziewam się, że sądy podejmą korzystne dla nas postanowienia.

"Terytorium wolności" istniało 10 lat. Ale jak widać wyraźnie, ewolucja naszego państwa nie biegnie obecnie ku wolności. Historia muzeum "Perm-36" dobiegła końca. Musimy sobie uświadomić,  że instytucja, która tam powstanie, nie będzie już prawdziwym muzeum Gułagu. Będzie jego przeciwieństwem. Będziemy mieli do czynienia, z wersją historii radzieckich represji zaadaptowaną do dzisiejszych warunków w polityce wewnętrznej i zagranicznej.

Zamknięto nas, zlikwidowano z przyczyn politycznych. Im "terytorium wolności" nie jest potrzebne, obecne władze prowadzą własną politykę. Ich zdaniem, określone siły antyrosyjskie chciałyby zniszczyć nasze państwo. I likwidacja muzeum "Perm-36" to fragment walki z tymi wyimaginowanymi siłami.




Tłumaczenie: ZDZ




Oryginał ukazał się na portalu openrussia.org:







*Siergiej Kowaliow (ur. 1930), wybitny rosyjski działacz ruchu na rzecz praw człowieka, dysydent z czasów radzieckich, więzień polityczny. W poradzieckiej Rosji, do roku 2003 był deputowanym do parlamentu.











Z naszego archiwum: o losach Muzeum "Perm-36":

 

 

Batalia o Perm 36. Czy przetrwa Muzeum Gułagu?

http://media-w-rosji.blogspot.com/2014/07/batalia-o-perm-36-czy-przetrwa-muzeum.html

Muzeum zorganizowano w połowie lat dziewięćdziesiątych na terytorium dawnego obozu Perm 36. Tutaj w czasach radzieckich w ciężkich warunkach więziono dysydentów i obrońców praw człowieka. Ale obecnie szansa, że muzeum przetrwa są coraz mniejsze. Dawni funkcjonariusze łagrowi wytoczyli mu wojnę. Z muzeum walczą „patroci” i zwolennicy silnej ręki. Pamięć o represjach z czasów radzieckich utrudnia odbudowę „wielkiej” Rosji.

Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36” i byłymi funkcjonariuszami łagru.

 

Autorki: Jelena Raczewa i Anna Artemiewa, „Nowaja Gazieta”







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz