czwartek, 5 marca 2015

Czołgista z Ułan-Ude jedzie na Ukrainę



Powiedzieli im, że jadą na szkolenie. Ćwiczyli przez trzy miesiące. Ale i tak orientowali się dobrze, że zostaną rzuceni na front. Nikt im nie tłumaczył dlaczego, oglądali telewizję, sami wiedzieli po co tam pojadą. Dwudziestoletni Dorży Batomunkujew jest z pochodzenia Buriatem. Wychował się i służył w wojsku daleko na wschodzie Rosji, za Bajkałem. Podczas walk o Debalcewe ukraiński pocisk spalił jego czołg. Ciężko poparzony trafił do szpitala w Doniecku. Tu odnalazła go jedna z najlepszych reporterek opozycyjnej „Nowej Gaziety” – Jelena Kostiuczenko. Zawinięty w bandaże, z jego ran sączyła się krew, nie ukrywał niczego. Jak przemalowywano rosyjskie czołgi, jak wyglądała ich droga na Ukrainę, co myśli o swych przeciwnikach. Ale teraz już się nawojował, jeśli wyzdrowieje chciałby wrócić do nauki, znaleźć pracę i wreszcie zobaczyć ubranych na biało didżejow na festiwalu „Sensation” w St. Petersburgu.
  


Z Dorży Batomunkujewem rozmawiała Jelena Kostiuczenko

 





Znaliśmy prawdę: na co idziemy i co może się stać.


Wywiad z rosyjskim czołgistą, oddelegowanym ze swym batalionem do udziału w walkach pod Debalcewe.

Dorży Batomunkujew, 20 lat, piąta samodzielna brygada pancerna (Ulan-Ude), jednostka wojskowa nr 46108. Żołnierz zasadniczej służby wojskowej, powołany 25 listopada 2013 roku. W czerwcu 2014 roku podpisał trzyletni kontrakt. Numer osobisty 2002220, książeczka wojskowa 2609999.

Ma poparzoną twarz, przewiązaną bandażem, spod niego wystaje brew. Jego dłonie są także zabandażowane. Ma poparzone, wyschnięte uszy.

Ja wiem, skąd się wzięła ta rana odniesiona w Łogwinowo. Wczesnym rankiem 9 lutego tę miejscowość, swego rodzaju gardło debalcewskiego kotła, zdobyła i zaryglowała kompania specnazu Donieckiej Republiki Ludowej (w 90% złożona z Rosjan, „zorganizowanych” ochotników). Kocioł zamknięto tak szybko, że żołnierze ukraińscy znajdujący się w nim, nawet się nie zorientowali. Mijały godziny i wojska samozwańczej DRL bez przeszkód podpalały samochody wyjeżdżające z Debalcewe. W tych okolicznościach zginął zastępca dowódcy Operacji Antyterrorystycznej.

Kiedy specnaz się wycofał, pozycję tę zajęli ochotnicy kozaccy. Artyleria ukraińska zasypała ich gradem pocisków. Równolegle żołnierze ukraińscy zaczęli przygotowania do operacji wyjścia z okrążenia. Dla utrzymania zajętej wcześniej pozycji wysłano batalion rosyjskich czołgów. Od kilku dni znajdował się na terytorium Obwodu Donieckiego.

Rozmawiamy w Doniecku, w Ośrodku Oparzeń należącym do Centralnego Szpitala Klinicznego.





Ze szpitala w Doniecku Dorży przewieziono do Rostowa nad 
Donem. Teraz kontakt z nim jest utrudniony. dzwoni tylko do 
mamy z telefonów pożyczanych przez sąsiadów. 
Dorży Batomunkujew:
Dostałem 19 lutego. O zmierzchu. Według kalendarza buddyjskiego 19go obchodziliśmy nowy rok. Ten początek roku był dla mnie trudny (stara się uśmiechnąć, ale z wargi natychmiast zaczyna sączyć się krew). Wczoraj całą twarz obwiązali mi bandażem. Cała jest poparzona i wysuszona. Na razie nie robią operacji, boją się, że trudniej będzie mi znieść podróż. Kiedy poruszam palcami, także cieknie krew. Mam nadzieję, że przewiozą mnie do Rosji jak najszybciej.

Jelena Kostiuczenko:
Jak odniósł pan rany?

Dorży Batomunkujew:
W czołgu. To była bitwa pancerna. Trafiłem w czołg przeciwnika. Eksplodował. Wystrzelony przeze mnie pocisk wybuchł też pod innym czołgiem. Ale on miał pancerz, to go uratowało. Wykręcił, schował się w lesie. A potem my zaczęliśmy jechać w inne miejsce. Tamten jak w nas nie walnie. Huk był ogłuszający --- „świst”. Otwieram oczy – widzę ogień, bardzo jasne światło. Słyszę „trrr, trrr”, zaraz wybuchnie proch w pocisku. Otwieram luk, nie daję rady. Myślę o jednym: koniec, umieram. Myślę też, no i co, koniec? Przeżyłem 20 lat i koniec? Ale głowa się nie poddaje. Poruszyłem się, mogę się ruszać, więc wciąż jeszcze żyję. Żyję, więc to znaczy, że trzeba wyłazić.

Jeszcze raz spróbowałem otworzyć luk. Udało się. Sam wylazłem z czołgu, potem z niego spadłem, na ziemi zacząłem się tarzać, żeby zdusić ogień. Zobaczyłem trochę śniegu, przeczołgałem się w tym kierunku. Trzeba się tarzać, wślizgnąć pod śnieg, spieszyć, ale jak to zrobić? Czuję, twarz mi płonie, hełmofon się pali. Ściągam go rękoma. I już widzę, razem z hełmofonem zlazła mi skóra z rąk. Potem ugasiłem ręce. Trzeba się ruszać, szukać śniegu. Potem podjechał BWP (Bojowy Wóz Piechoty - "mediawRosji"), kierowca wybiegł, bracie, krzyczy, bracie, tutaj, tutaj. Już widzę, w rękach trzyma czerwoną gaśnicę. Ugasił mnie, biegnę w jego kierunku. A on krzyczy: kładź się, kładź się. Położył się na mnie, ugasił do końca. Dowódca plutonu wyciągnął promedol, pamiętam dokładnie. od razu potem wepchnęli mnie do BWPu. Strzelając, odjechaliśmy stamtąd. Potem przeniesiono mnie do czołgu, pojechaliśmy do jakiejś wioski. Jakiś facet robił mi tam zastrzyki, coś do mnie mówił, rozmawiał ze mną. Potem wjechaliśmy do Gorłowki. Znów robili mi zastrzyki w nogi, domięśniowo podawali promedol, żebym nie stracił przytomności. W Gorłowce, jeśli dobrze pamiętam, skierowano mnie na oddział intensywnej terapii.  Następnego dnia, rankiem, przywieziono mnie tutaj, do Doniecka. Przebudziłem się z głodu. Dwudziestego. Nakarmili mnie, tak jak umieli.


Podróż


Kostiuczenko:
Jak pan tutaj trafił?

Dorży Batomunkujew:
Trafiłem do wojska 25 listopada 2013 roku. Poszedłem na ochotnika. Tutaj kierowano tylko żołnierzy z kontraktem, a ja przyjechałem do Rostowa, będąc żołnierzem służby zasadniczej. Miałem niezłe wyniki z przygotowania ogniowego, fizycznego. Wcielono mnie do wojska w Czycie, tam przeszedłem szkolenie początkowe. Jeszcze w jednostce w Ułan-Ude postanowiłem podpisać kontrakt i zostać w armii. W czerwcu napisałem odpowiedni raport. Trafiłem do drugiego batalionu. To taki, który na wypadek wojny wyjeżdża jako pierwszy. W każdej jednostce wojskowej jest taki pododdział. Rzecz jasna, mieliśmy w batalionie żołnierzy na kontrakcie, ale przeważali ci ze służby zasadniczej. Gdy nadeszła jesień, gdzieś tak w październiku, ze wszystkich batalionów naszej jednostki zaczęto ściągać żołnierzy kontraktowych. Podjęto decyzję, by utworzyć z nich jeden batalion. W naszej jednostce trochę ich zabrakło. Ich liczba nie była wystarczająca, by stworzyć kompletny batalion pancerny, więc skierowano do nas uzupełnienia z miasta Kjachta. Zebrali nas do kupy, poznaliśmy się, spędziliśmy ze sobą cztery dni i dalej w drogę….

Moja służba zasadnicza miała się zakończyć 27go  listopada. Do Rostowa przyjechaliśmy jeszcze w październiku, więc mój kontrakt zaczął obowiązywać dopiero tutaj. Jesteśmy piątą samodzielną brygadą pancerną.

Kostiuczenko:
Nie chciał pan do cywila?

Dorży Batomunkujew:
Nie.

Kostiuczenko:
Jechał pan na szkolenie?

Dorży Batomunkujew:
Powiedzieli nam, że na szkolenie. Ale my wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Wszyscy wiedzieliśmy. Byłem już do tego przygotowany, moralnie i psychicznie, że jedziemy na Ukrainę.

Czołgi pomalowaliśmy jeszcze w Ułan-Ude. Malowaliśmy już na wagonach. Zamalowywaliśmy numery, także, jeśli u kogoś była na pancerzu odznakę gwardii. Naszywki, odznaki zdejmowaliśmy już tutaj, po dotarciu na poligon. Zdejmowaliśmy wszystko, dla zamaskowania. Paszporty zostawiliśmy w jednostce wojskowej, książeczkę wojskową na poligonie.

Mamy u siebie oblatanych chłopaków. Niektórzy byli na kontrakcie dopiero od roku, ale inni od 20 lat. Mówili, nie słuchajcie dowódców, jedziemy bombardować Chochłów. Nawet jeśli szykują nam szkolenie, potem tak, czy inaczej wyślą nas na Ukrainę.

Transportów jechało wiele. Wszyscy nocowali w naszych koszarach. Przed nami wysłano specnaz z Chabarowska, z różnych innych miast, po prostu ze wschodu. Jeden za drugim. Każdego dnia. Rozumie pani? Nasz transport wyprawiono jako piąty. 25go, albo 27go października.

Rampa wyładunkowa znajdowała się w Matwiejewym Kurganie. Po drodze z Ułan-Ude widzieliśmy tyle różnych miast. Jechaliśmy przez 10 dni i nocy. Im bliżej celu podróży, tym więcej witało nas ludzi. Machali rękoma, błogosławili znakiem krzyża. Choć my przede wszystkim jesteśmy Buriatami. A oni się żegnali (śmieje się, znów zaczyna się sączyć krew).

Tutaj też, kiedy przejeżdżaliśmy. Babcie, dziadkowie, miejscowe dzieci, wszyscy żegnają nas znakiem krzyża. Kobiety płaczą.

Kostiuczenko:
Na jaki skierowano was poligon?

Dorży Batomunkujew:
Kuzminskij. Tam jest wiele takich poligonów. Miasteczka namiotowe. Jedni przyjechali, inni wyjechali. Spotkaliśmy ludzi z poprzednich transportów. Po nas przyjechała brygada kantemirowska spod Moskwy. Mają przede wszystkich desantowców i kompanię czołgów, choć nie za silną. Za to nasz batalion miał aż 31 czołgów. Z tym już można powalczyć na poważnie.

Kostiuczenko:
Mogliście odmówić?

Dorży Batomunkujew:
Jasne. Nikt nikogo nie zmuszał. Byli u nas tacy, którzy odmówili jeszcze w Ulan-Ude, zrozumieli czym to pachnie. Odmówił jeden z oficerów.

Kostriuczenko:
Trzeba było napisać raport?

Dorży Batomunkujew:
Nie orientuję się. Ja przecież nie odmówiłem. I w Rostowie byli tacy, co odmówili. Znam jednego takiego z naszego bataliony. Nazywa się Wania Romanow. Przechodziliśmy razem szkolenie wstępne, służyliśmy w jednej kompanii. Ten facet nie miał żadnych priorytetów. Przed nowym rokiem, na poligon przyjechał generał-pułkownik Surowikin. Do naszej kompanii czołgów. Wszystkim uścisnął rękę. Iwana zabrał ze sobą, do domu, do Nowosybirska. Co się dzieje teraz z Romanowem, nie mam pojęcia. Fakt, można było stamtąd wyjechać.

Kostiuczenko:
Czy Surowikin mówił coś o Doniecku, o Ukrainie?

Dorży Batomunkujew:
Niczego nie mówił (śmieje się). Jeszcze w pociągu, kiedy jechaliśmy przez dziesięć dni, krążyły różne plotki. Ktoś mówił, że to pudrowanie mózgów, kto inny, że nie, że naprawdę jedziemy na szkolenie. Wyszło i jedno i drugie. Minął jeden miesiąc na szkoleniu, drugi, trzeci… Więc myślimy, rzeczywiście, po to tu przyjechaliśmy. Albo żeby pokazać, iż nasz pododdział znajduje się na granicy. Żeby postraszyć Ukraińców. Zademonstrować naszą obecność, taki atak psychologiczny. Szkolenie, zgodnie z planem, trwało trzy miesiące. Pod koniec … liczyliśmy już dni. Mamy w oddziale specjalnych ludzi, to zastępcy dowódcy do spraw politycznych, do ich obowiązków należy praca wychowawcza z żołnierzami. Na różnych zebraniach dostają informacje z góry, potem je nam przekazują. Nasz zastępca mówi: „jeszcze tydzień cierpliwości i pojedziemy do domu.” Już przywieziono nowa zmianę. Wciąż słyszymy, koniec, zaraz przyjedzie platforma, ładujemy czołgi, mechanicy i kierowcy pojadą pociągiem, pozostali, dowódcy i celowniczy z Rostowa do Ułan-Ude polecą samolotem. 12 godzin w powietrzu i będziemy w domu.

Potem raz, przyszedł sygnał. I koniec. Pojechaliśmy.

Kostiuczenko:
Kiedy?

Dorży Batomunkujew:
Data? 8go lutego. Kapitan naszej grupy wyszedł przed szereg i powiedział, chłopaki jedziemy, gotowość numer jeden. Gotowość numer jeden, to wtedy kiedy siedzimy w czołgu, a silnik już pracuje. Kolumna rusza do przodu.

Kostiuczenko:
Szybko wyjeżdżaliście?

Dorży Batomunkujew:
Jesteśmy ludźmi wojska, szybko, szybko, wszystko na raz. Worek na rzeczy, automat i do czołgu. Wystarczy go zatankować, zapuścić silnik i jedziemy. Wszystko co mam, noszę ze sobą.

Kostiuczenko:
Dobrze rozumiem, ani zastępca do spraw politycznych, ani inni dowódcy nie rozmawiali z wami o Ukrainie?

Dorży Batomunkujew:
Nie. I tak wszystko rozumieliśmy. Po co mielibyśmy z nimi przeżuwać tę kaszę. Nikt też nie mydlił nam oczu patriotycznymi frazesami. Wiedzieliśmy o wszystkim, jeszcze wtedy, gdy tylko wsiadaliśmy do pociągu.

Kostiuczenko:
Rozumieliście, ze przekraczacie granicę?

Dorży Batomunkujew:
Wszyscy rozumieli, że przekraczamy granicę. A co mielibyśmy zrobić? Przecież nie można się zatrzymać. Dostaliśmy rozkaz. Przynajmniej wiedzieliśmy, na co idziemy i co może się stać. Nie czuliśmy strachu. Nasi dowódcy są OK, wszystko robią spokojnie, profesjonalnie, konkretnie.

Kostiuczenko:
Kiedy dowiedzieliście, że jedziecie do Doniecka?

Dorży Batomunkujew:
Kiedy dowiedzieliśmy się? Kiedy przeczytaliśmy, że to Donieck. Wjeżdżając do miasta. Tam jest jeszcze znak: Doniecka Republika Ludowa. Więc jesteśmy na Ukrainie. Było ciemno, jechaliśmy nocą. Głowę wystawiłem z luku, żeby popatrzeć na miasto. Ładne, spodobało mi się. Na prawo, na lewo, wszystko ładne. Patrzę z prawej strony, tam wybudowali wielki sobór.

W Doniecku podjechaliśmy pod schron, tam zaparkowaliśmy. Zaprowadzili nas na kampus, zjedliśmy coś gorącego, potem rozmieścili w pokojach. Zebraliśmy się w jednym pokoju, jeden z nas miał przy sobie telefon. Telefony, wszystko-jedno, ktoś zabierał ze sobą. Włączyliśmy radio „Sputnik”. Prowadzono właśnie dyskusję, zastanawiano się, czy rzeczywiście armia rosyjska walczy na Ukrainie. Wszyscy goście powtarzali, nie, nie, nie. Całą kompanią leżymy razem, a tu proszę bardzo. Jednak, kto by powiedział coś głośno? Nasz rząd przecież rozumie, że trzeba pomóc, ale jeśli wprowadzić wojska oficjalnie, wścieknie się cała Europa. I NATO. Chociaż pani musi rozumieć, że NATO też bierze w tym udział, oni tamtym dostarczają uzbrojenie.

Kostiuczenko:
Wytłumaczyli wam, na jak długo przyjechaliście?

Dorży Batomunkujew:
Nie. Wyglądało na to, że tak w ogóle, to do końca wojny.

Kostiuczenko:
Pytaliście?

Dorży Batomunkujew:
Nie. Rozumieliśmy, że od nas zależy przebieg wojny. To dlatego przez trzy miesiące ganiali nas na szkoleniach jak zające. Mogę powiedzieć, że przygotowali nas starannie, snajperów, wszystkie rodzaje wojsk.


WOJNA


Kostiuczenko:
Ilu waszych tam pojechało?

Dorży Batomunkujew:
Można policzyć. Batalion liczy 31 czołgów. Wkraczaliśmy kompaniami. Dziesięć czołgów w każdej. Do każdych dziesięciu czołgów dodawano po trzy transportery opancerzone, jednym lekkim transporterze medycznym i pięć ciężarówek Ural z amunicją. Tak wygląda liczbowo skład kompanijnej grupy taktycznej. W batalionie czołgowym służy 120 ludzi, w jego skład wchodzą trzy kompanie czołgów, pluton zabezpieczenia, pluton łączności. No i do tego, rzecz jasna, piechota. W sumie wprowadziliśmy tam mniej więcej 300 ludzi. Wszyscy z Ułan-Ude. Przeważająca większość to Buriaci. Miejscowi popatrzeli na nas, słyszeliśmy ich słowa, chłopcy desperaci. Jesteśmy buddystami, więc wierzymy po swojemu w Najwyższego, trzy żywioły i reinkarnację. Jeśli umrzesz, z pewnością znowu przyjdziesz na świat.

Kostiuczenko:
Wytłumaczyli wam na miejscu, że będziecie zamykać kocioł?

Dorży Batomunkujew:
Niczego nie tłumaczyli. Tu wasza pozycja, tam pozycje nieprzyjaciela. Patrzcie tam, nikogo nie przepuszczajcie. Ktoś nadjeżdża – walcie w niego. Strzelajcie w przeciwnika.

Kostiuczenko:
Dowódcy pojechali z wami?

Dorży Batomunkujew:
Nasi dowódcy są w porządku. Nie mieliśmy takiego, który by się czegoś wystraszył, przeląkł. W tamtej sytuacji byliśmy sobie równi. Bez względu, czy pułkownik, czy szeregowiec. Walczyliśmy ramię w ramię. Dowódca mojego batalionu…. Teraz jest w Rostowie. On podobnie do mnie poparzył się w czołgu. Mój dowódca batalionu, pułkownik. Miało to miejsce 12-14go, któregoś z tych dni. Trzeba było wyzwolić jedną z wiosek. Nie pamiętam, jak się nazywa. Wieś odbiliśmy, wszystko w porządku…

Stosowaliśmy karuzelę. To taka taktyczna metoda strzelania bojowego z czołgu. Wyjeżdżają trzy, lub cztery, osiągają rubież otwarcia ognia. Strzelają. Kiedy kończy się amunicja, na zmianę przyjeżdżają trzy, cztery inne czołgi, a tamte wracają po nowe pociski. Tak się zmienialiśmy.

Ale kombat nie miał szczęścia. Kiedy realizujesz karuzelę, kiedy strzelasz z czołgu…. Czołg to kapryśna maszyna. Zdarza się, że wystrzał się spóźnia. Niby strzeliłeś, ale nie wypaliło za cholerę. Czołg nie strzela. Tępo milczy i już. Pierwszy czołg wystrzelił, bach, drugi, a trzeci nie idzie… A po nich walą ukropy. I koniec. Kombat wskoczył do swojego czołgu, pojechał, jeden czołg udało mu się zlikwidować, drugi zlikwidował jego.

Celowniczy czołgu należącego do dowódcy Czipa też się poparzył. A mechanik…. Mechanicy tak w ogóle mają nieźle…. Siedzisz sobie w czołgu, masz pancerz jak się patrzy, ogromny, chroni cię przed wszystkim. Mechanikowi przeżyć jest o wiele łatwiej. Jeśli pocisk trafia w wieżyczkę, dowódca i celowniczy zwykle łapią ogień, mechanik się nie pali, jeśli jest nie głupi… W czołgu jest pewien przycisk, uruchamia awaryjny obrót wieżyczki. Ona przekręca się w odwrotną stronę, Szuch, możesz spokojnie wyleźć. Tak wylazł i mój mechanik, tak wylazł mechanik kombata.

Patrzę na swojego, on calutki, bez zadraśnięcia. Patrzę na swojego dowódcę… Spartak – leży na korytarzu. Ale on się mniej poparzył ode mnie. Jego luk otworzył się od razu, mój był zamknięty. Jestem celowniczym. Szeregowym. Czołg pali się długo.

Kostiuczenko:
Byli też polegli?

Dorży Batomunkujew:
Nie. Minakow w czołgu stracił nogę. Urwało mu nogę aż do biodra. Stracił tez palec prawej nogi, też go urwało. Kombat miał poparzenia, celowniczy Czipa, Spartak…. To tyle, co pamiętam.

Kostiuczenko:
Walczyliście razem z powstańcami? Wykonywaliście wspólne zadania?

Dorży Batomunkujew:
Nie… Oni po prostu… Zajmą jakiś odcinek, ale kiedy trzeba jechać dalej, docisnąć przeciwnika, powstańcy zwykle odmawiają. Mówią, że tam niebezpiecznie, że nie pojadą. A my dostajemy rozkaz, atakować dalej. Im rozkazać nie możesz. Więc jedziesz dalej. Więc w porządku, ten kocioł został już prawie domknięty.

Kostiuczenko:
Nie ma więcej kotła. Wszyscy, którzy w nim byli, albo uciekli, albo zginęli. Debalcewe teraz to DRL.

Dorży Batomunkujew:
To dobrze. Wykonaliśmy postawione przed nami… zadanie.

Kostiuczenko:
Wynika z tego, że pomagaliście w organizacji okrążenia?

Dorży Batomunkujew:
Tak. Zepchnęliśmy wszystkich do kotła, okrążyliśmy ich całkowicie, obserwowaliśmy, obserwowaliśmy. Próbowali się wyrwać, oddzielne grupy piechoty, na Uralach, na Bojowych Maszynach Piechoty, czołgami, czym się dało. Mieliśmy rozkaz strzelania do nich na ostro. Strzelaliśmy. Oni wyrywają się z okrążenia, chcą przebić sobie drogę, uciec, a nasze zadanie polega na tym, by ich przycisnąć do ziemi.

Nocą robili wypady. Kiedy tylko ciemnieje, zaczyna się ruch. Patrzysz i tam i tam, ktoś jedzie na czołgu, ruszyli ludzie i strzelasz na ostro. Nikt nie oszczędzał amunicji. Mieliśmy dość amunicji. 22 pociski podawane przez automat ładowania armaty. Wewnątrz czołgu rozłożono jeszcze dodatkowe 22 pociski. W rezultacie komplet amunicji składał się z 44 pocisków. Ciężarówkami Ural przywieźliśmy jeszcze jeden komplet amunicji. Miałem świetny czołg. Nie zwykły T72, a 72 B. Ten model wyróżnia się, ma celownik 1K13 przeznaczony do strzelania w nocy, nocnej obserwacji i do strzelania rakietami sterowanymi. Na wyposażeniu miałem 9 takich rakiet z głowicami odłamkowymi i kumulacyjnymi. Najważniejsze, że nauczono mnie z nich korzystać. Teraz trudno jest nie trafić w cel. Wszelkiego rodzaju okopy, schrony, spokojnie dawaliśmy sobie radę. Przypuśćmy, wywiad informuje, że za tylną ścianą budynku rozlokowała się piechota przeciwnika. Mają jedną BWP (Bojowy Wóz Piechoty - "mediawRosji)i dwa Urale. Takie czołgi mieliśmy tylko dwa, ja i dowódca plutonu. Wyjeżdżaliśmy na zmianę. Zawsze trafialiśmy. Świetny czołg, super. Ale teraz się spalił.

Kostiuczenko:
Macie na sumieniu mieszkańców cywilnych? 

Dorży Batomunkujew:
Nie. Z samochodami cywilnymi przeciągaliśmy sprawę, ile się dało. Dopiero, kiedy było jasne, że to ukropy…

Ale zdarzyła się historia, jechał samochód, pickup, mówią do mnie, strzelaj, strzelaj. A ja na to, zaraz, zaraz. Czego miałbym się bać, siedzę w czołgu. Do końca spoglądałem w celownik. A tu patrzę, facet ma białą opaskę, powstaniec. Pomyślałem, walnąłbym wcześniej, a potem okazałoby się, ze trafiłem swojego.

Jeszcze pamiętam, jak jechał BTR.  Powstańcy nas nie informują, jak będą się przemieszczać. Krzyczę do naszych, to swoi, swoi. Pierwszy raz się wystraszyłem. Zabić swojego…

Kostiuczenko:
Nie mieliście żadnej koordynacji?

Dorży Batomunkujew:
Nie. Powstańcy są jacyś dziwni. Strzelają, strzelają. Potem przestają. Jakby chodzili do pracy. Nie są w ogóle zorganizowani. Nie ma szefa, nie ma dowództwa, wszystko jest jakieś nieprawdziwe.

Kostiuczenko:
W jakiej miejscowości to się wydarzyło?

Dorży Batomunkujew:
Nawet nie wiem. Nie orientuję się, jaka była nazwa tej miejscowości. Wszystkie wioski są identyczne. Wszędzie zniszczenia, wszędzie ślady bombardowania.

Kostiuczenko:
Ile przeszliście wiosek?



Wewnątrz czołgu jest najbezpieczniej. Jego potężnemu pancerzowi niewiele może zaszkodzić. 


Dorży Batomunkujew:
Nie powiem dokładnie. Ze cztery wsie. Jedną wieś odbiliśmy od tamtych, do innych po prostu wkraczaliśmy (milczy). Nie jestem dumny z tego, co zrobiłem. Że niszczyłem, zabijałem. To oczywiste, nie ma z czego być dumnym. Ale z drugiej strony, uspokajam się tym, że to w imię pokoju, dla ludności cywilnej… Patrzysz na nich – dzieci, starcy, kobiety, mężczyźni. Nie, nie odczuwam dumy. Z tego, ze strzelałem i trafiałem.

(Milczy długo)

Koszmar. Boisz się. Tak, czy inaczej choćby podświadomie, rozumiesz, że tamten człowiek jest taki jak ty, siedzi w podobnym czołgu. Albo piechota, ludzie w innych pojazdach. Tamten człowiek jest taki sam. Z podobnej krwi i ciała. Jednak z drugiej strony rozumiesz, że to twój wróg, zabijał niewinnych ludzi. Zwykłych mieszkańców. Zabijali dzieci. Jak teraz taka świnia czuje się sama, siedzi, trzęsie się, modli, żeby nie zabili jego samego. Zaczyna prosić o wybaczenie. Niech ci Bóg będzie sędzią.

Kilku zatrzymaliśmy. Wszyscy chcą żyć, kiedy ich przycisnąć. Taki właśnie jest człowiek. Każdy ma mamę (długo milczy). Każdego czeka swój los. Czasem smutny. Ale nikt ich do tego nie zmuszał. Z żołnierzami służby zasadniczej sprawa jest inna. Z tych 8 tysięcy może 2-3 tysiące było z zasadniczej. Ich zmuszono, żeby pojechali. Sam się zastanawiałem, jakbym postąpił na ich miejscu. Gdybym to ja był takim 18-letnim chłopakiem. Wydaje mi się że pojechałbym. Tam wydają rozkazy. Jeśli nie zabijesz, wtedy mówią, zabijemy ciebie, zabijemy też twoją rodzinę, jeśli na służbie nie będziesz przestrzegał dyscypliny. Pewien ich chłopaczek opowiadał: „No więc jak, co mieliśmy robić, trzeba było iść do wojska”. A ja na to: „mieliście takich, co zabijali mieszkańców?” – „Mieliśmy” – odpowiada. „A ty sam – pytam – zabijałeś”? „Tak” – odpowiada (milczy). Tych najemników z Polski, różnych Czeczenów, oni tam idą dla idei, nie potrafią wytrzymać bez wojny, tych właśnie trzeba likwidować.

Kostiuczenko:
Widział pan najemników z Polski?

Dorży Batomunkujew:
Nie, ale nam mówiono, że tam są.


Mieszkańcy


Kostiuczenko:
Kontaktowaliście się z mieszkańcami?

Dorży Batomunkujew:
Nie. Ludzie do nas podchodzili, często. Ale staraliśmy się z nimi nie rozmawiać. Dowództwo wydało nam polecenie, by nie nawiązywać kontaktów. Kiedy byliśmy w Makiejewce, powiedziano nam, iż 70 procent miejscowej ludności popiera ukropów. „Uważajcie na siebie chłopcy”. Przyjechaliśmy do Makiejewki, ukryliśmy się w miejskim parku, zamaskowaliśmy technikę, a tu po godzinie zaczęły w nas walić moździerze. Wszyscy od razy zaczęli się okopywać, niektórzy się przenieśli. A ja co, wlazłem do czołgu, mnie nie rusza. Moździerz czołgowi nie zrobi nic. Odłamki… tak nawet mówią – jeśli dostaniesz pociskiem Strieła, ma aż 4 metry, albo pociskiem z Gradu, czołg też jest bezpieczny. Nie znajdziesz lepszego schronu od czołgu. Żyliśmy w nim, spaliśmy na siedząco. Trochę chłodno, ale to nic takiego, jakoś spaliśmy.

Kostiuczenko:
Makiejewska was nie zaniepokoiła? To, że 70% miejscowych jest po stronie Ukrainy? A może to BYŁA prawda?

Dorży Batomunkujew:
Zaniepokoiła. Oczywiście. Wtedy już z góry, od wszystkich, spodziewasz się nieprzyjemności. Ktoś może cię kropnąć… Przynosili nam tam jedzenie. Herbatę, coś do niej … Braliśmy, ale nie piliśmy. A może tam była trucizna. Jak to się mówi „Rosjanie są niezwyciężeni. Rosjan można tylko przekupić? (śmieje się).

Kostiuczenko:
Nie mieliście wątpliwości, jeśli tych 70% to prawda, po co tu przyjeżdżaliśmy?

Dorży Batomunkujew:
Mieliśmy. Ale 70 procent ludności tylko jednej miejscowości, dla mnie to nie wystarczy. Trzeba szanować wybór dokonany przez ludzi. Jeśli Donieck domaga się niezależności, trzeba mu ją zapewnić. Rozmawiałem w szpitalu z siostrami, lekarzami. Od nich słyszę, przydałaby się nam niepodległość i rząd, takie jak u was, no i Putin.

To może jedyne, co zasługuje na zainteresowanie: czy w końcu DRL uzyska niepodległość? Daj Boże tak. Co wtedy będą robić? Będą się rozwijać, jak podczas stalinowskiej pięciolatki? Tu nie ma gospodarki. Kiedy nie ma gospodarki, nic się nie może udać.


Rodzina


Dorży Batomunkujew:
Jedyne, czego się tu nie spodziewałem, to że spotkam Kobzona (śmieje się głośno). Po raz drugi w życiu. Przyjechał do szpitala 23go lutego. A w 2007 przyjeżdżał do mojej szkoły. W 2006 roku została laureatem... Uznano ją za najlepszą szkołę w Rosji. Szkoła numer dwa we wsi Mogojtuj. Kobzon przyszedł do szpitala, a ja mówię, „już pana widziałem, spotkaliśmy się”. Otworzył szeroko oczy, gdzie pyta. „Przyjeżdżał pan do mnie do szkoły. Uścisnęliśmy sobie nawet ręce. Wszyscy staliśmy w szeregu, wyciągaliśmy je do pana.
Kobzon mówi: jesteś Buriatem? Patrzę na ciebie, widzę buriackie rysy twarzy. A ja odpowiadam: „tak jestem Buriatem”. A wtedy on: „A ja 14 marca wybieram się do Aginskoje.” Wtedy ja: „Uczyłem się w  Mogojtuj, w szkole numer 2”. On: O tak, znam, znam dobrze, twoim rodakom przekażę od ciebie pozdrowienia.” Więc wtedy ja: „Niech pan przekaże”. No i to wszystko.

Do tego pokazali mnie w telewizji. Potem zmontowali ten klip na Youtube. Siostra go znalazła, pokazała mamie. W domu zobaczyli, że jestem tu, co się ze mną stało.

Kostiuczenko:
Wiedzieli, gdzie pan jest?

Dorży Batomunkujew:
Tak. Ojciec umarł, kiedy byłem jeszcze bardzo mały. Tak jak i wy, mamy swoich popów, mnichów, lamy. Kiedy lama modlił się za ojca, popatrzył na mnie i powiedział: on będzie żyć długo, zna swój los. Mami mi to opowiedziała, kiedy ja wspomniałem, że jadę tu na Ukrainę. Oczywiście, jak każda matka, trochę się sprzeciwiała, ale potem, jakoś tam znaleźliśmy wspólny język.

Kiedy tylko wyjechałem z Ulan-Ude… Już wcześniej wszystkiego się domyślaliśmy… Mamie powiedziałem, żeby się za mnie pomodliła, prosiła by nic mi się nie stało. Lama powiedział, że będę żyć długo, powiedział, chyba nie skłamał. Kiedy paliłem się w czołgu, wydawało mi się, że lama nie miał racji. A to się w końcu tak skończyło…
Kiedy zostałem ranny, miałem poparzenia na całym ciele, położyli mnie do karetki, przedtem porobili zastrzyki, bólu nie czuję. Tam leżał facet, powstaniec. „Zadzwonić” – mówię. „Do Rosji?” Masz, dzwoń. Był tam jeszcze jakiś chłopak z oddziału sanitarnego.
Wykręciłem numer mamy. Dzwonię i mówię: Szczęśliwego Nowego Roku ! Tego dnia świętowaliśmy nowy rok. Mama była wesoła, też złożyła mi życzenia. Mówię: co tam, jak u ciebie? Goście przyszli – odpowiedziała. A ty jak tam? Na to ja: ze mną wszystko w porządku, trochę się poparzyłem w czołgu… Mamie zmienił się głos.
Rozłączyłem się. Chłopak z plutonu sanitarnego, też Buriacina, namawiał mnie, żebym z nią jeszcze porozmawiał, uspokoił ją.

Teraz tam w domu obejrzeli cały klip. Modlimy się za ciebie, mówi mama. A co innego mogą zrobić.

Kostiuczenko:
Czy pana rodzina dostanie jakąś zapomogę?

Dorży Batomunkujew:
Nie wiem. Tak to jest u nas w Rosji, kiedy mowa o pieniądzach nikt niczego już nie wie (uśmiecha się). Może coś wypłacą, a może powiedzą po prostu, dawno już się zwolniłeś. Byłoby dobrze, gdyby nie wyszło tak, przyjechałem tutaj, a zarejestrowany jestem tam. Moja służba zasadnicza skończyła się 27go listopada. Więc jak ? zasadnicza skończona, a ja tutaj okazałem się na występach gościnnych? Tak to jest. Trochę się boję.

Kontrakt podpisałem w czerwcu. Wtedy przeszedłem szkolenie wstępne. Pytają, kto gotów jest podpisać kontrakt? Podniosłem rękę. Pierwszy kontrakt podpisuje się na trzy lata. Tak było w moim wypadku. Życie na kontrakcie – nic specjalnego nie robisz, wykonujesz rozkazy dowódcy i to wszystko.  Latem, kiedy stawiałem swój podpis, nie myślałem, że pojadę na Ukrainę. Nawet o tym nie myślałem (milczy). Nie zastanawiałem się. Jednak na Ukrainę od nas jest bardzo daleko. Są przecież inne okręgi wojskowe, stamtąd o wiele bliżej, południowy, zachodni, centralny. Potem kombat nam powtórzył, co powiedziano mu na zebraniu, wy z Syberii będziecie silniejsi, was więc wyślemy.


Przyszłość


Kostiuczenko:
Żałuje pan?

Dorży Batomunkujew:
A czego teraz żałować? Nie czuję się skrzywdzony. Dobrze wiem, że walczyłem o słuszną sprawę. Oglądasz przez cały czas wiadomości z Ukrainy – wybory, wybory, wybory, potem poszła ta rewolucja pomarańczowa, zaczęło się, Odessa, Mariupol. Kiedy jeszcze byłem w Piesczance, na szkoleniu wstępnym, w Czycie, włączyli nam telewizję. Dziennik. Tam opowiadali jak w Odessie spalono ludzi. Zrobiło się nam niedobrze. Nawet nie z powodu emocji, tak po prostu nie wolno. To nieludzkie, niesprawiedliwe. A to, że mnie… Że w istocie nie powinno się tu przywozić żołnierzy służby zasadniczej... Ogólnie rzecz biorąc, nie wolno było. Tym niemniej, pojechałem, wszystko jedno. Z poczuciem długu wobec… Raczej nie wobec zasady sprawiedliwości. Tutaj naoglądałem się, jak zabijają ludzi. Wyprawia się tu co niemiara. Znów męczy mnie poczucie sprawiedliwości. Kiedy jedziemy czołgami, bywa, że naszą falę radiową przejmują ukropy. Zapamiętałem dokładnie glos pewnego mężczyzny: „Słuchajcie uważnie, wy wszyscy, wyrodki z Moskwy, Pitra, Rostowa. Wszystkich was pozabijamy. Najpierw zabijemy was, wasze żony, dzieci, dobierzemy się do waszych rodziców. My faszyści. Nic nas nie zatrzyma. Będziemy was zabijać, jak nasi bracia Czeczeńcy, odrąbywać wam głowy. Zapamiętajcie to. Wyślemy was do domu w ocynkowanych trumnach, w kawałkach.

Kostiuczenko:
No i co pan myśli o życiu w przyszłości? Jak pan będzie żył?

Dorży Batomunkujew:
Starczy mi wojny. Swoje odsłużyłem. Walczyłem za DRL. Teraz chcę pożyć w pokoju. Uczyć się i pracować. Organizm się odbuduje, walczy.

Myślę, że tak do końca wyzdrowieję dopiero w Rostowie. Ale i tak pojadę do Ułan-Ude jako ładunek 300 (tak umownie określa się w Rosji transport rannych żołnierzy - "mediawRosji").

Jedyne, co chciałbym jeszcze zobaczyć, to Festiwal "Sensation". Organizują go co roku w Pitrze. Wszyscy ubierają się zgodnie z dress kodem, na biało. Przyjeżdżają najlepsi didżeje. Moja siostra tam była.

Tak po świecie już trochę pojeździłem. Byłem w Nepalu, w Tybecie. W Tybecie jest bardzo pięknie. Miasto piękne, klasztory. Byłem w Chinach, w Mandżurii i w Pekinie, widziałem wszystko i Zakazane Miasto i Pałac Cesarski, stałem na Wielkim Murze. Dotarłem do Dolian i Guangzhou. Tam rośnie najlepsza herbata. Trafiłem też do Indii. Byłem na wykładach naszego Dalaj Lamy. Odwiedziłem Mongolię. Na federalnej trasie stoi ogromny pomnik Dżingis-Chana. Jedziesz schodami ruchomymi, docierasz do jego głowy. Obleciałem pół planety, byłem nad Morzem Czarnym w Soczi. Kąpaliśmy się. Ale co z tego, że byłem nad Morzem Żółtym i Czarnym, skoro i tak niczego lepszego i piękniejszego od Bajkału się nie znajdzie. Tam mam daczę. Ryba, która pływa w jeziorze bywa kapryśna. Omul, foki. Jakim by nie było morze, Bajkał tak, czy inaczej jest piękniejszy i czystszy.

(Milczy)

Nie jestem wcale zły na naszych. Nikt nie może mieć gwarancji, że coś podobnego mu się nie przytrafi. Nie da się przewidzieć, tego co zdarzy się w boju. Być może ty, być może ciebie. Może zostaniesz tam na zawsze. Ale może jak ja, przeżyjesz.



Dorży przed wojną zdążył objechać pół świata. Był w Chinach, w Mongolii wjechał na
szczyt pomnika Dżingis-chana, w Indiach słuchał wykladu Dalaj Lamy




Kostiuczenko:
- Nie ma pan pytań do Putina?

Dorży Batomunkujew:
Nic do niego nie mam (śmieje się). Interesujący, oczywiście, człowiek. Jaki chytry, „wprowadzimy – nie wprowadzimy”. „Nie ma żadnych wojskę – mówi całemu światu. A nas tylko pospiesza, dawaj, dawaj. Ale z drugiej strony, warto zwrócić uwagę na coś jeszcze… Jeśli Ukraina wstąpi do Unii Europejskiej, do ONZ, ta ONZ może na jej terytorium zainstalować rakiety, uzbrojenie, wszystko może. I wtedy będziemy na celowniku. Będą znacznie bliżej nas, już nie za oceanem. Całkiem blisko, za kawałkiem ziemi. Sama rozumiesz, że to także bieda, to że nie liczą się z naszym stanowiskiem, naszymi poglądami. Nie biorą tego pod uwagę, że obawiamy się, iż mogą nam zaszkodzić, jeśli już. Taka sama była zimna wojna, jeśli pani pamięta. Oni czegoś tam chcieli, my zainstalowaliśmy swoje rakiety na Kubie, oni od razu „koniec-koniec-koniec, na to się nie zgadzamy”. Jeśli się zastanowić, Rosja ma się czego lękać. Z tego, co czytałem i uczyłem się na historii - dopiero w ostatnich kilku latach zaczęto znów liczyć się ze zdaniem Rosji. Tego przez czas jakiś nie było. Związek Radziecki i Ameryka – to były dwie potęgi geopolityczne. Potem się rozpadliśmy. Teraz się podnosimy. A oni znów zaczynają nas kopać. Jednak teraz nas nie rozwalą. Zabiorą Donbas, dokonają zwrotu, dostarczą tam rakiety, one dolecą do Rosji jeśli coś się stanie.

Kostiuczenko:
Rozmawialiście o tym z zastępcą dowódcy do spraw politycznych?

Dorży Batomunkujew:
Nie. To wszystko tkwi w mojej podświadomości, rozumiesz? Nie jestem głupcem. Czasem z kimś rozmawiam, kto nie rozumie, o czym mówię. Ale dyskutowałem też z oficerami, mówią, że taki bieg wydarzeń jest możliwy. Więc my w tej wojnie walczymy także o swoje prawa.



W piątek wieczorem Dorży i dwóch innych rannych żołnierzy przewieziono z Doniecka do okręgowego szpitala wojskowego 1602 (Rostów nad Donem, rejon Wojenwied). Znajdują się tam, choć nie wpisano ich do rejestru na izbie przyjęć. Nikt z macierzystej jednostki wojskowej, ani z Ministerstwa Obrony nie skontaktował się z Dorży, ani z jego rodziną. Dziś mama pojechała do jednostki wojskowej Nr 461 08, tam powiedzieli jej, iż nazwisko syna rzeczywiście znajduje się na liście żołnierzy wysłanych na Ukrainę. Ich zdaniem, to oznacza, iż Ministerstwo Obrony wywiąże się ze swych obowiązków wobec rannego żołnierza, opłaci jego leczenie. „Powiedzieli, że „nie odwracają się od niego plecami” – mówi mama. Dorży utrzymuje kontakt z rodziną tylko dzięki sąsiadom z sąsiednich pokojów, którzy pożyczają mu swoje telefony. 



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski

Oryginał wywiadu można znaleźć na portalu „Nowej Gaziety””
http://www.novayagazeta.ru/society/67490.html


*Jelena Kostiuczenko (ur. 1987), od 2005 r. wyróżniająca się dziennikarka „Nowej Gaziety”, działaczka rosyjskiego ruchu LGBT. Pisała o sprawie „Pussy Riot”, a także o zabójstwie w Stanicy Kuszczewskiej. Jest laureatką rosyjskich i międzynarodowych nagród dziennikarskich.  







Inne opublikowane przez ważne teksty poświęcone wojnie na Ukrainie:



Na Ukrainę pojechał z Uralu. Choć początkowo wierzył, iż bojownicy Majdanu walczą w słusznej sprawie, przejął się także losem Donbasu. Nikołaj Mokrousow spędził tam kilka tygodni. Pracował w sztabie Donieckiej Republiki Ludowej, kontaktował się z jej przywódcami. Jednak krytycznie obserwował otaczającą go rzeczywistość. Być może ta właśnie postawa zaprowadziła go do piwnicy w siedzibie donieckiego kontrwywiadu. Udało mu się szybko odzyskać wolność, był jednak świadkiem przerażających tortur, jakim poddano młodych Ukraińcow podejrzanych o związki z Prawym Sektorem.

Sensacyjna relacja Nikołaja Mokrousowa pozwala lepiej zrozumieć rzeczywistość Donieckiej Republiki Ludowej, bezsens i tragedię donbaskiego rozlewu krwi.

Artykuł ukazał się na publikowanym w Jekaterynburgu portalu znak.com




Od pięciu miesięcy na terenie lotniska w Doniecku toczą się krwawe walki. Oddziałom separatystów w żaden sposób nie udaje się stamtąd odrzucić jego ukraińskich obrońców . Ze zmodernizowanego z okazji EURO 2012 nowoczesnego portu lotniczego imienia Siergieja Prokofiewa pozostały dymiące ruiny. Korespondentowi gazety „Los Angeles Times” Siergiejowi Łojko udało się dotrzeć do bronionego przez ukraińskich żołnierzy starego terminalu lotniska. Timur Olewski od samego początku obserwuje wydarzenia na Ukrainie dla radia „Echo Moskwy” i telewizji „DOŻD’”.

 Na antenie „Echa Moskwy” nie oszczędzili słuchaczom najdrastyczniejszych szczegółów toczącej się wojny.
 
Federalna Agencja ROSKOMNADZOR sprawująca kontrolę nad rosyjskimi mediami wykorzystała audycję jako pretekst, by pod adresem ocenianego krytycznie za niezależna politykę redakcyjną „Echa Moskwy” skierować oficjalne ostrzeżenie. Według niej radio nadało informacje pochwalające zbrodnie wojenne. Choć „Echo Moskwy” zapowiedziało, iż odwoła się do sądu, audycja i jej zapis zostały usunięte z jego strony internetowej. Społeczność internetowa nie pozwoliła, by pozostały niedostępne. Niemal natychmiast zapis odnalazł się na dziesiątkach ukraińskich i rosyjskich stron.


Kompania Psycha i bitwa o Awdiejewkę

http://goo.gl/v2YuWT

 

Kompania Psycha ma za sobą długi szlak bojowy. Walczyli w Pieskach i w Marince. Teraz rzucono ich pod Awdiejewkę. Ważą się losy przyczółka pod Debalcewo. Artyleria grzmi tu od miesiąca. Nie ocalała w oknie żadna szyba, wszędzie obecne są ślady po pociskach i wybuchach. Psych codziennie telefonuje do syna. Obiecuje mu, że wróci cały i zdrowy. Jego żołnierze nie rozumieją jednego, jak ich przyjaciele i rodzina w Rosji mogli uwierzyć w to, że są faszystami. Kompanię Psycha odwiedził na froncie dziennikarz moskiewskiej „Nowej Gaziety” Siergiej Sokołow. Rosyjskie media niezależne starają się jak najdokładniej opisywać wojnę na Ukrainie.

Autor: Siergiej Sokołow 




Z położonej po sąsiedzku z Alaską dalekowschodniej Czukotki do Donbasu jest blisko 10 tys. kilometrów. Denis Kłoss, chirurg z Anadyru, uznał jednak, iż może się donbaskim separatystom przydać, jako lekarz. Był uczestnikiem krwawych wydarzeń na lotnisku w Doniecku. Obserwował bierność miejscowej ludności. Był świadkiem chaosu organizacyjnego w szeregach separatystów. O swoich przeżyciach w Donbasie opowiedział dziennikarce Annie Bykowej.


Rozmowę przeprowadziła Anna Bykowa












Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







9 komentarzy:

  1. Ech...
    Wyprano tym ludziom mózgi.
    Wmówiono, że na Ukrainie banderowcy, faszyści i co tam najgorszego.
    Zrobiono ochotników, walczących z przekonaniem o sprawę, która jest polityczno-wojskową ustawką, zaplanowaną w kremlowskich gabinetach i realizowaną rękami tych ochotników.
    Przerażające.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego nie wracach na Ukrainę?

      Usuń
  2. Nieprawdopodobna wręcz łatwowierność. Całkowity brak samodzielnego myślenia - właściwie to niechęć do samodzielnego myślenia (robią to za niego "mądrzejsi" przełożeni). Ot , ideał "prostego rosyjskiego człowieka"".
    Jedzie "wyzwalać" i "walczyć dla ludzi" a jednocześnie wie, że 70% tych "wyzwalanych" go tam nie chce. Boi się otrucia przez tych , których rzekomo "broni". Widzi unikających walki "separatystów" i zbytnio go to nie dziwi , że nie przejawiają entuzjazmu do walki o swoja "wolność".
    I nawet się nad tym wszystkim nie zastanowi.
    Przypuszczam, że gdyby kazali mu rozstrzeliwać cywilów to by to zrobił bez zmrużenia oka : "bo tak trzeba". I dodałby też jakieś wzniosłe uzasadnienie ("dla ludzi", "o wolność i pokój"). To tacy jak on mordowali w Katyniu, Ostaszkowie. Posłuszni wykonawcy rozkazów przełożonych. W sumie to więcej niż posłuszeństwo - ten człowiek starał się usprawiedliwić te bezprawne (i zbrodnicze) działania.
    Putin może spać spokojnie tak długo, jak długo w Rosji bedą tacy ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. na wojnie nie ma bohaterów .......i nie ma nic gorszego od wojny...

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chcemy dobrze rozumieć fakty, ogarniajmy je krytycznym okiem. Obok nas trwa wojna. Ostatnio trochę przycichła, ale krew leje się dalej. Armaty strzelają, pociski niszczą domy, ludzie giną. A Polska dostarcza stronie ukraińskiej kamizelki kuloodporne i hełmy, pewnie i broń! Jedna część Ukrainy walczy z drugą częścią Ukrainy. Wiem, że zaraz odezwą się głosy sprzeciwu , iż mówię nieprawdę, ponieważ z jednej strony walczy w obronie integralności terytorialnej armia suwerennego państwa, a z drugiej promoskiewscy najemnicy, nazywani zresztą różnymi pojęciami. Zatrzymajmy się przy tej sprawie. Kto z kim walczy? Przypomnijmy fakty, jaki był początek konfliktu. Po obaleniu legalnego rządu, w kilku regionach wschodniej i południowej Ukrainy doszło do buntu przeciwko nowej nacjonalistycznej władzy która zadeklarowała że rosyjskojęzyczni nie będą mieli żadnych praw, mimo że stanowią połowe ludnośco. Było tak? Było. Czy te bunty były podsycane z zewnątrz? Były. Przez kogo? Przez siły rosyjskie, które wspierały ukraińskich Rosjan. Przypomnijmy, że w chwili powstania wolnej Ukrainy, Rosjan na Ukrainie było blisko 10 milionów. Czy znaczna część tamtej społeczność żądała autonomii? Żądała. Odbyły się plebiscyty? Odbyły. W wyniku tych plebiscytów dwa regiony postanowiły usamodzielnić się? Postanowiły. Co w takiej sytuacji zrobiła centralna władza? Próbowała się dogadać z rebeliantami i pójść na jakieś ustępstwa, kompromisy? A może poprosiła zaufanych rozjemców, by pomogli konflikt zażegnać? Nie, nic nie zrobiła z tych rzeczy. Władza w Kijowie zaatakowała buntowników i dokonała masakry. W Odessie napastnicy z Prawego Sektora spalili kilkudziesięciu ludzi. Była to porażająca zbrodnia. No, a potem już trwały ciągłe walki. I trwają, z przerwami, do dzisiaj. Ofiarami w dużej mierze stawali się i nadal stają się dzieci, kobiety i starcy. Oni nie walczą, a giną. Czy stronie rządowej Ukrainy ktoś z zewnątrz pomaga? Naturalnie, że pomaga. To są doradcy zagraniczni, głównie amerykańscy, wywiad, ale też ochotnicy z kilku zachodnich krajów. Z kolei Ukrainę na wschodzie wspomaga Rosja. Żołnierzami i bronią. To są fakty. Na ten dramat nałożyła się straszna tragedia z zestrzelonym samolotem malazyjskim. Uświadommy sobie jedno, rewolucja ukraińska nie była rewolują demokratyczną, to znaczy była przez chwilę, na początku, potem górę wzieli nacjonaliści. Powtarzam tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Powtarzam tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną"
      Zgadza się - są dwie strony. Zawsze są dwie - jednostronne konflikty nie istnieją. Tutaj też jest agresor, czyli Rosja i napadnięty czyli Ukraina. Ja wolę popierać napadniętego.
      Poczytaj sobie wywiad ze zrozumieniem i przemyśl go (myślenie nie boli).
      1. "Separatyści" nie walczą - robią to za nich wojska rosyjskie.
      2. "Separatyści" nie cieszą się powszechnym poparciem (max 30%)
      A rosyjscy "wybawiciele" boją się otrucia przez miejscową ludność którą rzekomo "wyzwalają".
      3. Nie ma żadnych dowodów na to, że są tam w znaczącej liczbie ochotnicy z zachodnich krajów i zachodnia broń. Jakby coś takiego było, to putinowskie media trąbiły by o tym tak, że na księżycu było by słychać.
      A więc - z jednej strony mamy twarde fakty pokazujące, że jest to de facto rosyjska interwencja (żołnierze i broń!) a z drugiej strony pogłoski i plotki nie poparte żadnymi dowodami , że Ukraina jest realnie wspomagana wojskowo przez Zachód.
      Moim zdaniem zachód powinien dostarczyć Ukrainie broń defensywną : radary artyleryjskie, wyrzutnie przeciwpancerne i środki rozpoznania, aby mogła się ona skutecznie bronić przez pełzającą rosyjską agresją. Pogorszyć to sytuacji nie może - putinowskie media trąbią już od dawno o tym "zachodnim wsparciu" , więc niech ono stanie się faktem. Przynajmniej rosyjski najeźdźcy przestaną czuć się bezkarnie.
      A co do "niedemokratyczności" przewrotu : Janukowycza nikt nie wyganiał , sam uciekł. No i odbyły się demokratyczne wybory. Tak więc aktualne Ukraińskie władze mają większe prawo do miana demokratycznie wybranych niż rosyjskie -bo te wygrały wybory dzięki oszustwom, przemocy i przekupstwom.

      Usuń
    2. Dzięki za ten komentarz (tzn. wpis "Anonimowego" z godz. 14.00).

      Poprzedni wpis (z godz. 9.20) to jakiś stek bzdur, nieudolnej propagandy i kremlowskich pobożnych życzeń. Do tego ten styl... "Było tak? Było. Mam rację? Mam."

      Na pytanie: "tam są dwie strony konfliktu, dlaczego popieramy tylko jedną?" odpowiedź jest prosta. Tam jest agresor (Rosja) i strona zaatakowana (Ukraina), a nie dwie równorzędne strony. Do tego ten agresor od roku nieustannie wygraża pięściami nie tylko swoim najbliższym sąsiadom, ale i całemu światu. Kremlowska propaganda łże na całego i nawet się nie zarumieni. To dlatego popieramy tylko jedną (ukraińską) stronę i nie ufamy drugiej stronie (rosyjskiej).
      Mam nadzieję, że taka odpowiedź zadowoli mojego przed-przedmówcę.

      Usuń
  5. Nie zapominajmy kogo mamy za sąsiadów:
    Dla przypomnienia mapa obozów pracy w ZSRR
    http://notomapy.pl/2-artykuly/31-mapa-obozow-pracy-w-zsrr

    OdpowiedzUsuń
  6. Ukraina nigdy nie powinna przynależeć do NATO bo nie pozwala na to jej położenie geopolityczne, z resztą NATO podpisało z Rosją pakt że nie włączy Ukrainy do swoich struktur . Pamiętamy jaki sprzeciw w USA wzbudził projekt zamontowania na Kubie wyrzutni przez ZSSR ? Tego samego obawiają się Rosjanie i słusznie, mieli by wtedy USA i NATO pod samym nosem co jest w pełni zrozumiałe. Ukrainie te chore aspiracje wyjdą bokiem .... oby nie nam..

    OdpowiedzUsuń