wtorek, 31 marca 2015

Car wszystkich carów



Dla Władimira Putina 70 rocznica zwycięstwa miała być szczególnym świętem. Jednak światowi przywódcy postanowili mu je popsuć. Rosję czeka bojkot międzynarodowy na skalę moskiewskiej Olimpiady 1980 roku. Michaił Zygar, redaktor naczelny jedynej w Rosji niezależnej stacji telewizyjnej TV DOŻD' tłumaczy, dlaczego nieobecność w Moskwie wielu światowych przywódców tak bardzo zaboli Władimira Putina. Prezydentów obowiązuje wobec siebie szczególna lojalność, są członkami wyjątkowo elitarnego klubu. Decydują o losach świata. Ich nieobecność w Moskwie, oznaczać będzie, że on sam nie należy już do klubu wybrańców. Tej obelgi rosyjski przywódca nie zniesie w milczeniu.
 


Autor: Michaił Zygar





W 2005 roku na uroczystości 60ej rocznicy zwycięstwa nad Niemcami przyjechali do Moskwy
niemal wszyscy najważniejsi światowi przywódcy. Dziesięć lat później nie przyjedzie żaden z nich. 




Niewykluczone, że kwiecień okaże się najważniejszym miesiącem roku w polityce rosyjskiej. Trwać będzie odliczanie przed 9 maja, 70tą rocznicą Zwycięstwa, głównym spektaklem politycznym przygotowanym na ten rok. W zeszłym roku największe emocje związane były z Olimpiadą, ale Majdan i rewolucja na Ukrainie zepsuły prezydentowi Putinowi tę przyjemność. Czym to wszystko się skończyło, zapamiętaliśmy dobrze.

Nowe święto też nie będzie udane. Wiemy o tym zawczasu. Już dziś rozumiemy, iż uroczystości 9go maja 2015 roku przejdą tak historii, podobnie do Olimpiady 1980go roku. Dotknie nas poniżający i głośny bojkot, tak w naszej historii bywało rzadko.


Ekskluzywny klub


Dlaczego sytuacja ta ma aż takie znaczenie? Dlaczego obecność, lub nieobecność prezydentów podczas defilady na Placu Czerwonym okaże się wskaźnikiem, na ile reżim działa skutecznie?  Może dlatego, iż dla prezydenta Putina jedną z najważniejszych wartości w polityce zagranicznej jest szacunek dla przywódców. Kiedy dyplomaci rosyjscy publicznie podkreślają, iż zachodni system wartości nie jest dla nas odpowiedni, i że z naszego punktu widzenia istnieją kwestie ważniejsze od praw człowieka, najpewniej mają na myśli prawa szefa.

Dlaczego Rosja występowała zawsze przeciw jakimkolwiek kolorowym rewolucjom? Dlaczego Władimir Putin wspierał kolegów prezydentów, nawet wtedy, gdy znajdowali się w krytycznej sytuacji? To dlatego, iż szczególnymi uczuciami, darzy tych obywateli krajów innych państw, którzy nazywają się prezydentami.

We współczesnym świecie - tłumaczył mi niedawno wysoko postawiony urzędnik administracji kremlowskiej - głowy państw odgrywają szczególną rolę. O wiele ważniejszą, niż jeszcze pięćdziesiąt, lub sto lat temu. Do nich należy szczególna misja. Ważne, by utrzymywali ze sobą łączność, prowadzili dialog, dyskutowali najważniejsze problemy, od nich zależy los świata. Od chwili, gdy na świecie zaczęto przeprowadzać wszelkiego rodzaju spotkania na szczycie, grupy ośmiu, grupy dwudziestu, szefowie państw uświadomili sobie, iż należą do ekskluzywnego, zamkniętego klubu, jego członkowie decydują o wszystkim na świecie. Nie ma wątpliwości, iż w taki właśnie sposób widzi świat i panujący w nim porządek Władmir Putin.






Dlatego Putin w pokazanym niedawno filmie "Krym. Powrót do ojczyzny" przyznał się, iż to on, osobiście,  wydał polecenie, by bez względu na cenę, uratować życie prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowiczowi.

Właśnie dlatego, dyplomacja rosyjska wspiera zawsze wszystkich prezydentów państw członkowskich Wspólnoty Niepodległych Państw, nawet wówczas, gdy wygląda to po prostu śmiesznie. To pytanie narzuca się samo przez się, po co było wydawać oświadczenie, iż przeprowadzone w minioną niedzielę wybory prezydenta Uzbekistanu, były przejrzyste i demokratyczne? To przecież dowcip, demokratyczne wybory w Uzbekistanie, czemu więc narażać się na śmieszność?


Obłudnicy


Kiedy w Libii został zabity Muammar Kaddafi, prezydent Putin zareagował z oburzeniem. Właśnie dlatego. Nie wolno głowy państwa pozbawić życia, jak gdyby był zwykłym śmiertelnikiem. Można w ten sposób zabić kogokolwiek, tylko nie człowieka numer jeden w państwie.

Tutaj właśnie możemy dostrzec porażającą sprzeczność miedzy Wladimirem Putinem, a jego europejskimi kolegami. Putinowi wydaje się, że przywódcy zachodni są kłamcami i obłudnikami, w oczy potrafią mówić jedno, a za plecami co innego. Oto przykład: w 2009 roku Muammar Kaddafi był pełnoprawnym uczestnikiem szczytu grupy G8, we włoskim mieście L'Aquila. Barrack Obama, Nicolas Sarkozy i Gordon Brown wymienili z nim uściski dłoni. Lecz już po dwóch latach ci sami ludzie, Barrack Obama, Nicolas Sarkozy i Gordon Brown wydali zgodę na operację wojskową przeciw Kaddafiemu. I w rezultacie tłum rozstrzelał libijskiego przywódcę. W oczach Putina, to dowód podłości Zachodu. Przywódcy światowi zdradzili swojego, kolegę z klubu dla wybranych. Ze swoimi, tak się nie postępuje.

Świadomością przywódców zachodnich rządzi odmienna logika. Tam nie uważa się, iż czyjakolwiek legitymacja do sprawowania władzy wynika z przynależności do jakiegokolwiek klubu, choćby nawet do G8. Jesteś dziś szefem państwa, więc z tobą prowadzimy rozmowy. Jutro przegrałeś wybory, albo społeczeństwo przeciwko Tobie się zbuntowało, oznacza to, że nie masz już upoważnienia do sprawowania władzy. Nie ma mowy o żadnym cudownym błogosławieństwie, przynależności do grona wybrańców, szefowie państw nie różnią się od innych ludzi. można więc podać rękę szefowi innego państwa, nawet jeśli jest ludojadem, tak jak wymagają tego zasady etykiety dyplomatycznej. Ale można też później (nie w oczy) powiedzieć mediom, iż ów prezydent jest ludojadem, i wydać zgodę na przeprowadzenie przeciw niemu operacji wojskowej.

Takie zachowanie przywódców zachodnich wynika z tego, iż wszyscy oni znajdują się u władzy tylko na pewien czas, dokąd nie wygasną ich pełnomocnictwa. Owi prezydenci i szefowie państw w żadnym wypadku nie są członkami szczególnej kasty. Przez jakiś czas sprawują swój urząd państwowy, a potem przestają.


Szachinszach


Być może i Władimir Putin kiedyś, w taki sam sposób, myślał o sprawowanym przez siebie urzędzie prezydenta. Jednak mogło tak być, tylko w bardzo odległej przeszłości. Dziś jest on szachinszachem, carem wszystkich carów, szefem wszystkich szefów. Jest najdłużej sprawującym swój urząd prezydentem, najbardziej doświadczonym spośród wszystkich szefów państw na całym świecie. Z resztą, co to dla niego za partnerzy? Oni są tymczasowi, on zaś przyszedł na długo. Dlatego 9go maja dla Władimira Putina, to nie tylko święto. Z tej okazji do Moskwy winni zlecieć się wszyscy szefowie świata. Cały elitarny klub winien zebrać się w stolicy Rosji, by zademonstrować swoją lojalność.

Jak jednak święto to wyglądać będzie w rzeczywistości? Szef ministerstwa spraw zagranicznych, Sioergiej Ławrow mówi, iż do Moskwy przyjedzie 26 prezydentów, o dwóch mniej, niż 10 lat temu. Ale pomija milczeniem fakt, iż w 2005 roku w Moskwie obecni byli niemal wszyscy szefowie państw grupy G8 z George'em Bushem na czele (nie przyjechał tylko Tony Blair). Teraz zaś przyjadą Chiny, Indie, KRLD, Mongolia, Kuba, kraje WNP i na koniec, gdzieś tak z piętnastu szefów państw trzeciego świata. Z państw Unii Europejskiej obecny w Moskwie będzie tylko prezydent Czech, Milosz Zeman.

Jednak ci zachodni prezydenci nie zdają sobie sprawy, z tego co zamierzają zrobić. Dla nich to zaledwie dyplomatyczne wyjście z sytuacji. Ale dla Władimira Putina to uderzenie, niczym obuchem po głowie. Jak wiele utraci na tym jego prestiż, czy nie pojawią się pytania o legitymność jego rządów?  9go maja zobaczymy, iż prezydent Putin nie należy już do klubu wybrańców. Być będzie jeszcze gorzej, gdy okaże się, że w ich oczach, nie jest już nawet szefem.

To by oznaczało, że także w polityce wewnętrznej możemy spodziewać się wielkich zmian. Mała szansa, że taki cios Władimir Putin zniesie w pełnym milczeniu.



Tłum. K.W.



Oryginał ukazał się na portalu slon.ru:
https://slon.ru/posts/49896







*Michaił Zygar (ur. 1981), wyróżniający się dziennikarz rosyjski młodszego pokolenia. Jego kariera w mediach jest olśniewająca. Po studiach pracował w dzienniku "Kommersant", później objął stanowisko zastępcy redaktora naczelnego rosyjskiego wydania magazynu "Newsweek". Obecnie jest redaktorem naczelnym jedynej w Rosji niezależnej stacji telewizyjnej "TV DOŻD'". 













Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com









niedziela, 29 marca 2015

Muzeum Gułagu "Perm-36": likwidacja



Do obozu "Perm-36" Siergieja Kowaliowa zesłano w latach siedemdziesiątych za antyradziecką agitację i propagandę. Najgorszy był karcer, panował w nim wieczny chłód, skazańcom zmniejszano racje żywnościowe. Po upadku Związku Radzieckiego Kowaliow poparł inicjatywę, by w starym obozie zorganizować muzeum poświęcone ofiarom represji. Ale w Rosji Putina, ekspozycja w dawnym kształcie nie jest potrzebna, podjęto więc decyzję, by upamiętniała także zasługi funkcjonariuszy Gułagu. W rozmowie z portalem "Otkrytaja Rossija" Siergiej Kowaliow bije na alarm, najgorsze jest to, że władze przejęły również całe zbiory i archiwum muzeum.



 

Z Siergiejem Kowaliowem rozmawia Roman Popkow
 

 




Istniejące na terenie starego obozu dla więźniów politycznych muzeum "Perm-36" ulega likwidacji. Przyczyną jest konflikt z władzami Kraju Permskiego. Pozarządowa organizacja "Perm-36" wydała oświadczenie o zakończeniu działalności, zaś nowe kierownictwo kompleksu muzealnego podjęło decyzję o radykalnej zmianie polityki programowej. Tam, gdzie istniał obóz powstanie teraz "Muzeum historii obozowej i załogi Gułagu". Członek zarządu pozarządowej organizacji "Perm-36" i działacz ruchu na rzecz praw człowieka, Siergiej Kowaliow w czasach radzieckich, w tym właśnie obozie odsiedział kilka lat. Teraz opowiedział portalowi "Otkrytaja Rossija", jak wyglądała jego historia i o motywach jakimi kierowały się władze, podejmując decyzję o likwidacji legendarnego muzeum.





Sędziwy dysydent z czasów radzieckich, Siergiej Kowaliow jest legendą rosyjskiego ruchu na rzecz praw człowieka. 





Roman Popkow:
Obóz "Perm-36" znany jest przede wszystkim jako instytucja należąca do systemu represji z czasów Breżniewa. Mało wiemy o jego historii w czasach Stalina....


"Czerwony Kapturek"


Siergiej Kowaliow:
Wówczas był to niewielki obóz. Dopiero później "Perm-36" stał się instytucją o szczególnym znaczeniu. W żargonie zeków takie zony nazywano "Czerwony kapturek". Kierowano do nich byłych sędziów, prokuratorów, milicjantów mających na sumieniu przestępstwa kryminalne. W roku 1972 powstał tu obóz dla więźniów politycznych. Przywieziono ich z obozów położonych na terytorium Mordowii. Podróż była ciężka, więźniów przewożono latem, w okropne upały, w ciasnocie, w starych wagonach stołypinowskich.

Ale oczywiście, nie da się porównać obozów z czasów Breżniewa i Stalina. Stalinowskie łagry, rzecz jasna, były o wiele surowsze, istniały jednak pewne plusy. Miały ogromne rozmiary, w każdej trzymano wielką liczbę więźniów, niech pan przypomni sobie "Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza". Główny bohater nosił obozowy numer "SZ-854". W takim wielkim obozie łatwiej represjonować ludzi na masową skalę, ale z drugiej strony niemożliwa była pełna kontrola każdego osadzonego tu więźnia. Kiedy ja dotarłem do Perm-36 liczba więźniów wynosiła 140, wszyscy byliśmy jak na widelcu.

Jednak nas nie bito, niczego takiego nie było. Próbowano nas jednak wychowywać przy pomocy innych metod, wysyłano do karceru, w  nim było bardzo zimno. Przysługuje wówczas specjalna norma żywnościowa "9-B". Gorący posiłek należy się co drugi dzień, porcje jedzenia są też zmniejszane. W te dni, kiedy nie ma gorącego posiłku, przysługuje jedynie wrzątek, chleb i 7 gramów soli. W takich warunkach organizm broni się i zjada się sam. Najpierw pochłania własne zapasy tłuszczu, w obozie trwa to bardzo krótko. Potem funkcje życiowe podtrzymywane są przez trawienie białka. W ustach pojawia się zapach acetonu. Człowiek powoli "zjada" własne mięśnie. Tak samo przebiega w czasie dłuższa głodówka. Jeśli człowiek musi przetrwać na normie" 9-B" dwie kary regulaminowe w całości, to znaczy miesiąc, to bijący od niego zapach acetonu staje się coraz wyraźniejszy.




W czasach stalinowskich nikt o nim nie słyszał. Międzynarodową sławę uralski obóz "Perm-36"
zdobył w latach siedemdziesiątych, tutaj zesłano wielu wybitnych dysydentów. 




Najgorszy był brak wolności


Popkow:
W jakich warunkach siedzieli pozostali skazani? Jak ich karmiono?

Kowaliow:
Jedzenia było mało, jakość parszywa. Osobiście, tak jak to pamiętam, nie czułem się głodny. Jeśli dostaje się pełną, niezmniejszona normę żywnościową, od czasu do czasu przychodzi paczka i udaje się przemycić coś z długiego widzenia, to da się żyć. Ale, kiedy popatrzałem na swoją fotografię wklejoną do zaświadczenia o zwolnieniu, nie poznałem się. Zobaczyłem czaszkę obciągniętą skórą. W obozowym jadłospisie, do jedzenia, nadawała się tylko jako tako zupa na obiad. W niej zgodnie z regulaminem powinno było nawet znajdować się mięso, choćby 50 gramów, ale oczywiście w zupie go nie było. Gotowano ją na kościach, ale więźniowie też ich nie dostawali, wcześniej je z niej wyjmowano. Ale była to w końcu prawdziwa, zawiesista zupa. Niczego innego z obozowego jadłospisu, ludzie z wolności nie wzięliby do ust.

Popkow:
Czym zajmowali się skazańcy? Gdzie pracowali?

Kowaliow:
Możliwa była praca w najróżniejszych dziedzinach. Mieliśmy tokarnię - w naszym warsztacie stały maszyny tokarskie. Ale ilość miejsc pracy w niej była ograniczona, przez cały czas chciałem się w nim zatrudnić, nie udało się. Ten rodzaj pracy był dla mnie zabroniony. Pracowałem jako palacz w kotłowni, piłowałem deski, więźniowie w naszym obozie montowali także jakieś części potrzebne do produkcji żelazek.

Jednak nie fizyczna praca była najcięższa. Najgorszy był brak wolności. Odczuwało się to szczególnie boleśnie w konfrontacji z samowolą administracji. Często traktowano nas bezczelnie, cynicznie, demonstracyjnie naruszano naszą godność.

Popkow:
A teraz próbuje się zacierać pamięć o przestępstwach popełnionych przez państwo. Taka właśnie jest główna przyczyna likwidacji muzeum, pamięć nie jest potrzebna....




Muzeum "Perm-36" i organizowany na jego terytorium doroczny festiwal "Piłorama" były
prawdziwym "terytorium wolności".



Kowaliow:
Chodzi o coś więcej. Nie tylko o to, że w muzeum można było obejrzeć baraki dla zeków, strefę przemysłową, i tak dalej, albo, że zwiedzającym opowiadano, jak wyglądał Gułag w czasach Breżniewa.

Wszystko to oczywiście miało znaczenie, ale o wiele ważniejsza była sama reputacja muzeum, mówiono o nim "Perm-36 - terytorium wolności". W ostatnich latach była to rzeczywiście strefa wolności. Co roku organizowano festiwal "Piłorama". Zwykle gromadził po kilka tysięcy widzów, ale kiedy występował Jurij Szewczuk, ich liczba rosła wielokrotnie. Odbywały się koncerty, wystawy, na "Piłoramie" można było spotkać artystów reprezentujących różne kierunki w sztuce, w tym z petersburskiej grupy "Mitki". Ludzie zbierali się na seminariach, na nich dyskutowano otwarcie o tym, co dzieje się dziś w Rosji.

Na festiwal docierały też grupy młodzieży z organizacji Siergieja Kurginiana (politolog i działacz pro kremlowskiej orientacji - "media wRosji"), w czerwonych koszulkach ozdobionych radzieckimi symbolami. Samego Kurginiana na festiwalu nigdy nie było, ale wychowani przez niego młodzi ludzie zachowywali się zgodnie z instrukcjami, usiłowali przerywać nasze imprezy, występowali z przemówieniami wychwalającymi władze. Te grupy oczywiście, wyróżniały się na tle reszty publiczności, były obcym ciałem, nikt jednak ich nie zaczepiał, nie wzywano milicji, nie usuwano siłą.

Popkow:
Kiedy zorientowaliście się, że muzeum zetknęło się z poważnymi problemami?



Odpowiednie publikacje



Kowaliow:
Najpierw w prasie miejscowej zaczęły się ukazywać odpowiednie publikacje. Były obrzydliwe, obrzucały błotem starych zeków. Pisano, iż nikt nigdy nie prowadził żadnej głodówki, a jeśli już to więźniowie  dokarmiali się wówczas, tak by nikt nie zauważył. W tych artykułach wynoszono pod niebiosa administrację obozową. Ta pisanina milicyjna, niektórzy autorzy twierdzili, iż sami należeli do załogi obozu, zawierała także napaści i na mnie. Można było przeczytać, iż "Kowaliow sam odprowadzał ludzi do karceru", stawiano mi inne nieprawdziwe zarzuty.

Potem zaczęliśmy odczuwać presję ze strony permskiej administracji krajowej.

Trzeba tu wspomnieć, iż gdy powstawało muzeum, władze permskie udzielały nam daleko idącej pomocy. Muzealne pomieszczenia trzeba było odremontować, po zamknięciu obozu, wszystko zaczęło się rozwalać. By teren uporządkować, potrzebne były pieniądze. Budynki obozu oficjalnie stanowiły własność samorządową, należały do kraju permskiego, muzeum wynajmowało je bezpłatnie. Od czasu, do czasu władze przyznawały też jakieś subsydia, przez cały czas prowadzono prace restauracyjne.

Muzeum działało bardzo aktywnie. Zatrudniało pracowników naukowych, przewodników, wszystkim trzeba było płacić pensje. Wsparcie dla muzeum ze strony władz regionalnych było niemałe. Rzecz jasna, pieniędzy brakowało, ale dodatkowo udawało się zdobywać różne granty.

W pewnym momencie, przeciwnikom obozu przestały wystarczać działania czysto propagandowe. Do ich zarzutów o działalność antypaństwową, podważanie państwowego porządku prawnego, doszła rzeczywista presja ze strony władz. Próbowaliśmy, jak mi się niekiedy wydaje niepotrzebnie, dogadać się z gubernatorem. W tych rozmowach uczestniczyła administracja prezydenta Federacji Rosyjskiej. Jej urzędnicy przejmowali naszych kolegów z Rady Społecznej muzeum. Powtarzano frazesy o potrzebie kompromisu. Urzędnicy w swoich aluzjach dawali do zrozumienia, iż stanowisko muzeum nie powinno być aż tak krytyczne, sugerowano by ograniczyć program wykładów prowadzonych na festiwalu.






Ale w końcu, permska administracja krajowa postanowiła z powrotem objąć kontrolę nad terytorium i pomieszczeniami muzeum. Zwolniono znaczną część pracowników. Podjęto prace organizacyjne mające na celu powołanie do życia "Muzeum Funkcjonariuszy Gułagu". Wszystko stało się jasne. Podjęto decyzję, by zlikwidować "terytorium wolności". A  teraz wprowadzono ją w życie.

Popkow:
Nowe muzeum będzie poświęcone funkcjonariuszom Gułagu. Ciekawe, jaka będzie jego ekspozycja, o czym będą opowiadać przewodnicy?


Przyszłość archiwum


Kowaliow:
Nie mam pojęcia. Największy problem polega na tym, że tam przejęto także całą kolekcję, dokumenty. Muzeum zebrało ogromną liczbę eksponatów, wielkie archiwum, permska administracja krajowa nigdy tym się nie zajmowała.

Samolikwidacja organizacji "Perm-36" była konsekwencją jej zadłużenia, przypisano nam dług w wysokości ok. 600 tys. rubli. Innego wyjścia poza samolikwidacją nie mieliśmy. Trzeba było ogłosić bankructwo, ze wszystkimi jego następstwami i sądowymi procedurami. Ale ja znam dobrze rosyjski system sądowniczy, nie spodziewam się, że sądy podejmą korzystne dla nas postanowienia.

"Terytorium wolności" istniało 10 lat. Ale jak widać wyraźnie, ewolucja naszego państwa nie biegnie obecnie ku wolności. Historia muzeum "Perm-36" dobiegła końca. Musimy sobie uświadomić,  że instytucja, która tam powstanie, nie będzie już prawdziwym muzeum Gułagu. Będzie jego przeciwieństwem. Będziemy mieli do czynienia, z wersją historii radzieckich represji zaadaptowaną do dzisiejszych warunków w polityce wewnętrznej i zagranicznej.

Zamknięto nas, zlikwidowano z przyczyn politycznych. Im "terytorium wolności" nie jest potrzebne, obecne władze prowadzą własną politykę. Ich zdaniem, określone siły antyrosyjskie chciałyby zniszczyć nasze państwo. I likwidacja muzeum "Perm-36" to fragment walki z tymi wyimaginowanymi siłami.




Tłumaczenie: ZDZ




Oryginał ukazał się na portalu openrussia.org:







*Siergiej Kowaliow (ur. 1930), wybitny rosyjski działacz ruchu na rzecz praw człowieka, dysydent z czasów radzieckich, więzień polityczny. W poradzieckiej Rosji, do roku 2003 był deputowanym do parlamentu.











Z naszego archiwum: o losach Muzeum "Perm-36":

 

 

Batalia o Perm 36. Czy przetrwa Muzeum Gułagu?

http://media-w-rosji.blogspot.com/2014/07/batalia-o-perm-36-czy-przetrwa-muzeum.html

Muzeum zorganizowano w połowie lat dziewięćdziesiątych na terytorium dawnego obozu Perm 36. Tutaj w czasach radzieckich w ciężkich warunkach więziono dysydentów i obrońców praw człowieka. Ale obecnie szansa, że muzeum przetrwa są coraz mniejsze. Dawni funkcjonariusze łagrowi wytoczyli mu wojnę. Z muzeum walczą „patroci” i zwolennicy silnej ręki. Pamięć o represjach z czasów radzieckich utrudnia odbudowę „wielkiej” Rosji.

Historia konfliktu między najważniejszym w Rosji muzeum represji „Perm-36” i byłymi funkcjonariuszami łagru.

 

Autorki: Jelena Raczewa i Anna Artemiewa, „Nowaja Gazieta”







Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com












wtorek, 24 marca 2015

Potrzebny jest nowy narkotyk, jeszcze silniejszy



Z pędzącego po torze lodowym bobsleja nie da się wyskoczyć. Pod tym względem polityka rosyjska obliczona na konfrontację z Zachodem, a zwłaszcza ze Stanami Zjednoczonymi jest podobna. Z niej także tak łatwo nie można się wycofać. Retoryka Kremla stała się bardziej wojownicza, ekspansjonistyczna. Dla podtrzymania agresywnego ducha w społeczeństwie potrzebne są nowe, silniejsze bodźce. Znów Ameryka jest dla Rosji największym wrogiem. Popierając separatystów w Donbasie, Kreml walczy przede wszystkim z wewnętrzną opozycją, z programem zmian. Czy jednak rosyjska elita gotowa jest pogodzić się z pełną samoizolacją swojego kraju? Panujący w Rosji reżim, uważa Lilia Szewcowa, ceniona na świecie specjalistka w dziedzinie polityki rosyjskiej, znalazł się w stanie agonii i za wszelką cenę szuka sposobów przetrwania.
  

Rozmawiała: Jelena Polakowskaja



  

Logika gnijącego samodzierżawia



Politolog Lilia Szewcowa, o tym jak zmieniła się Rosja w ciągu roku, jaki upłynął od aneksji Krymu.





Lilia Szewcowa jest jednym z najbardziej cenionych na świecie ekspertów w dziedzinie polityki rosyjskiej.
Wielokrotnie odwiedzała Polskę, uczestnicząc w konferencjach i seminariach. 




Lilia Szewcowa:
Aneksja Krymu, dramatyczne wydarzenia związane z wtargnięciem na Ukrainę, to wszystko co stało się w roku ubiegłym, jeszcze kilka lat wcześniej wydawałoby się nie do wyobrażenia. Nie zakładaliśmy przecież, że może dojść do wojny Rosji z Ukrainą. Teraz jednak widać, potwierdzeniem jest sekwencja ostatnich wydarzeń, iż rosyjski reżim samo dzierżawny w obawie przed agonią, wszystkie swe działania podporządkował walce o przetrwanie. Do niedawna mogło się wydawać, że ruch skupiony wokół hasła "Krym jest nasz", także w swej początkowej fazie, był wyrazem nieśmiałego uznania dla obecności rosyjskich żołnierzy na tym terytorium. Dla uzasadnienia aneksji wybrano także metodę sztucznego referendum. Jednak dziś tamto stare hasło "Krym jest nasz" utraciło wiele ze swego dawnego konsolidującego wpływu. Potwierdzenie tej zmiany można było odnaleźć we porażającym filmie "Krym. Powrót do ojczyzny", w nim wykonawcą głównej roli był sam Putin. Zagrał w nim bohatera chętnego do wyjaśnienia przebiegu niedawnej historii.

Jelena Polakowska:
Opowiedziana przez niego historia poraża cynizmem. Film potwierdza przed całym światem, iż rok wcześniej posłużono się seria bezwstydnych kłamstw.


Nowe podejście Kremla


Szewcowa:
Ten film jest świadectwem nowego podejścia władz. Zaczęło się od skromnego, miękkiego,  niezręcznego "krymnaszyzmu". Jego pierwszym przejawem była aneksja. Zakładano, że Zachód przełknie ją i wybaczy. Teraz możliwe jest już otwarte wyznanie prawdy i nie tylko w kwestii aneksji Krymu. Zapewne i w przyszłości usłyszymy szczere relacje na temat wprowadzenia rosyjskich sil zbrojnych na terytorium ukraińskiego Donbasu. Będą one otwartym wyzwaniem pod adresem Zachodu, całego świata.  Zwróćcie uwagę na to, czego dokonałem. Patrzcie, jaki jestem dumny. Udało mi się zdemontować porządek świata ukształtowany po rozpadzie ZSRR, mam teraz prawo do nowej interpretacji obowiązujących świat reguł gry. Mam prawo zachowywać się tak, jak mi się podoba.

Z punktu widzenia zasad obowiązujących w dzisiejszym świecie, podobne wyzwanie jest nie do przyjęcia. Retoryka tego rodzaju da się wytłumaczyć tym, iż mechanizmy wypracowane w zeszłym roku przestały być efektywne. Agresja przeciw Ukrainie, zarażenie społeczeństwa rosyjskiego ukraińskim wirusem, wyeliminowanie polityki rosyjskiej, życia rosyjskiego z ekranów telewizji, jak się okazało, już nie wystarczają. Władza spostrzegła, iż zeszłoroczna mobilizacja zaczyna się rozmywać. 67% respondentów ankietowanych w zeszłym miesiącu, opowiedziało się za istnieniem Ukrainy jako państwa suwerennego, nawet jeśli nie będzie ono sojusznikiem Rosji. Zaledwie 22% Rosjan opowiedziało się za poglądem przeciwstawnym. Oznacza to, iż społeczeństwo nie jest przygotowane do dalszych aneksji, ekspansji, czy wojny. Potrzebny więc jest nowy narkotyk, silniejszy, o większej mocy halucynogennej. Przyjrzyjmy się aktualnej retoryce Siergieja Ławrowa, wypowiedziom innych oficjalnych przedstawicieli władz, pełnemu wojowniczych haseł pod adresem Zachodu wystąpieniu szefa Izby Niższej parlamentu Siergieja Naryszkina. Zwróćmy uwagę na wspomniany już film, Władimir Putin w głównej roli mógł rzeczywiście wywrzeć mocne wrażenie. Wszystkie te zdarzenia najlepiej świadczą o trwającym poszukiwaniu nowej idei mobilizacji społeczeństwa na czas wojny. Nie wystarczy że wciągnięto Rosję do konfliktu zbrojnego, dziś znów szuka się sztucznej metody do budowy jedności narodu. W pierwszą rocznicę aneksji "krymnaszyzm" zaczyna brzmieć w innej tonacji, bardziej wojowniczej, militarystycznej, ekspansjonistycznej.






Jeśli w Rosji podjęto już decyzję o wyborze kursu konfrontacyjnego w odniesieniu do Zachodu, to tak, jak nie da się wyskoczyć z rozpędzonego bobsleja, tak nie będzie możliwa kolejna raptowna zmiana w rosyjskiej polityce.

Polakowska:
Pierwsze sankcje przeciw Rosji Zachód wprowadził zaraz po aneksji Krymu. Władze rosyjskie nie mogły nie zdawać sobie sprawy z tego, iż udzielenie szerszego wsparcia donbaskim separatystom oznacza zwiększenie konfrontacji z Zachodem, a w konsekwencji rozszerzenie sankcji. Być może Rosja nie zapłaciła za Krym odpowiednio wysokiej ceny, później jeśli pozwoliła sobie na działania w Donbasie?


Logika samodzierżawia


Szewcowa:
Jaka będzie kropka nad "i", zależy od dalszych wydarzeń. Wiele nowego dowiemy się, gdy władze rosyjskie znów pozwolą sobie na szczere wyznania. Na razie, z jakiegoś powodu, pozwalają sobie na mówienie rzeczy, jakie przed trybunałem w Hadze uznano by za na przyznanie się do winy. Z pewnością dowiemy się więcej jeszcze o motywach i bodźcach, jakie doprowadziły do tej trwającej wciąż tragedii... Będziemy bliżsi odpowiedzi na pytanie o to, jaką rolę odegrały w niej określone cechy osobowości przywódcy... Ale wolę wrócić do tematu, jakim jest logika samodzierżawia, zwłaszcza znajdującego sie na etapie degradacji. Jeśli podjęto decyzję, iż Rosja wybiera konfrontację z Zachodem, to wycofać się z niej nie będzie łatwo. Tak dzieje się podczas ślizgów bobslejowych, nie da się wyskoczyć z rozpędzonego bolidu. Do pewnego stopnia można regulować jego szybkość na torze, opuszczenie go przed metą nie jest możliwe. Jeśli więc w 2013 roku Kreml przyjął doktrynę powstrzymywania wpływów Zachodu, tak wewnątrz, jak i poza granicami Rosji, to wszystkie jego dalsze kroki będą podejmowane w duchu konfrontacyjnym, zaś obowiązujące do tej pory zasady gry utracą znaczenie.

Mam wrażenie, ze podejmując decyzję o aneksji Krymu, prezydent Putin nie brał pod uwagę potencjalnej reakcji Zachodu. Zapewne nie odgadł też, jak zachowają się Niemcy, nie przewidział, iż okażą się zdolne do odegrania w przestrzeni europejskiej roli konsolidującej, przede wszystkim w kwestii sankcji. Wydaje mi się też, iż Putin nie docenił rozmiaru stagnacji gospodarczej, spadku cen ropy, czy wpływu sankcji na gospodarkę rosyjską. O wielu rzeczach nie pomyślano zawczasu, nie uwzględniono ich w bilansie strat i zysków. Ale nawet gdyby było inaczej, nie sądzę, by po zajęciu Krymu, Kreml mógł się zatrzymać. Ekspansjonizm z jakim mamy do czynienia, jest wyrazem osłabienia obecnych w rosyjskiej rzeczywistości podstaw do sprawowania władzy. Potencjał władz uległ zredukowaniu, zmniejszyły sie pod wieloma względami, gospodarczym, administracyjnym, finansowym, możliwości stosowania przemocy i represji.  Władze nie miały innego wyboru, były skazane na poszukiwanie możliwości działania za granicą, a także na działania sprzyjające odwróceniu uwagi społeczeństwa od własnych problemów.




Kremlowska retoryka znów przedstawia Stany Zjednoczone jako największego rywala i wroga
Rosji. Tylko największe mocarstwo świata zasługuje na tego rodzaju status. 



Polakowska:
W ciągu ostatniego roku propaganda rosyjska zrobiła wiele, by dokonała się pewnego rodzaju zamiana pojęć. By mówiono, iż Rosja nie prowadzi wojny z Ukrainą, a ze Stanami Zjednoczonymi. Z pokrytego kurzem schowka wyciągnięto starego wroga, teraz pokazuje się go obywatelom....


Ameryka jako wróg


Szewcowa:
Stany Zjednoczone wróciły do polityki rosyjskiej w charakterze głównego wroga także dlatego, iż w tej roli nie da się obsadzić ani Polski, ani Finlandii, ani Niemiec. Z pewnością nie nadaje się do niej Japonia, inne kraje. Wrogiem może być jedynie jakieś wielkie mocarstwo, najpotężniejszym tego rodzaju państwem na świecie są Stany Zjednoczone. I to w jakimś stopniu odpowiada ambicjom rosyjskiej warstwy rządzącej. Stany Zjednoczone w roli wroga wróciły do polityki rosyjskiej już w 2007 roku, obsadził je w niej w swoim wystąpieniu na konferencji do spraw bezpieczeństwa w Monachium, prezydent Putin. Wówczas jednak ów wróg, niczym zły wilk stale obecny w retoryce rosyjskiej, nie został w niej jeszcze "zabetonowany", tak jak wymaga tego obecna koncepcja polityki zagranicznej.  Absolutnym złem Stany Zjednoczone stały się pod koniec roku 2013.

Wróćmy do kwestii Ukrainy. Dla Rosji, przede wszystkim na skutek upadku Janukowicza, a także "Rewolucji Pomarańczowej", czy "Euromajdanu" stal się ona jednocześnie środkiem, instrumentem i celem. Dzięki Ukrainie możliwa była narracja ostrzegająca społeczeństwo rosyjskie przed zgubnymi następstwami każdej rewolucji. "Ukraina" stała się instrumentem do walki z opozycją, ułatwiła zniszczenie wszelkich, najmniejszych bodaj szans, na przeprowadzenie w Rosji własnego Majdanu. Stała się też celem działania, umożliwiła  sformułowanie praktycznych wytycznych, dostarczyła uzasadnienia dla własnych ambicji ekspansjonistycznych. Ukraina nie jest tylko strefą geogospodarczą, to teren rozgrywki o charakterze strategicznym. Na Ukrainie znajduje się Sewastopol i baza Floty Czarnomorskiej. Ukraina ma istotną cenę z gospodarczego i strategicznego punktu widzenia, jest ważna dla bezpieczeństwa rosyjskiej elity, może stanowić dla niej obronną strefę buforową. Jednocześnie na jej terytorium przeprowadzono pierwsze testy weryfikujące nową doktrynę Putina.  Tutaj stworzono sztuczną płaszczyznę dla konfrontacji Kremla z Zachodem, przede wszystkim z USA.

Z punktu widzenia strategów na Kremlu istotne są pełnione przez Ukrainę różnorodne i wielowymiarowe funkcje. Cały pakiet celów i punktów orientacyjnych,  jakimi na Ukrainie kieruje się Kreml, wpisuje się w jedną formułę: Rosja Putina, Kreml, klasa rządząca przekształcili ją w pole bitwy, by zapobiec przemianom liberalnym w samej Rosji, by powstrzymać zmiany o takim charakterze w całej przestrzeni poradzieckiej. Od tego, jak zakończy się ten prowadzony na terytorium Ukrainy pojedynek z cywilizacją liberalną, zależy bardzo wiele, losy Rosji, Białorusi i Mołdawii. Tutaj rozstrzygnie się, jakim kształcie dojdzie do konsolidacji nowego systemu bezpieczeństwa w całej przestrzeni euroazjatyckiej.

Polakowska:
Ostatnio dało się zaobserwować pewną zmianę w zachowaniu rosyjskiej elity. Czym pani to wytłumaczy? To dlatego, iż niektórzy jej przedstawiciele przestraszyli się, że przestana być przyjmowani w porządnym towarzystwie?


Rozterki rosyjskiej elity


Szewcowa:
Wiele osób w Rosji, społeczeństwo rosyjskie jako całość, a także elita rosyjska, wszystkie jej segmenty, czy oddzielne grupy, na skutek szeregu różnych okoliczności zaaprobowały ukraiński dramat, aneksję Krymu, wojnę z braterskim narodem, zniszczenie ładu pokojowego. Ta aprobata miała różne odcienie, często wynikała z konieczności. Poparcie ze strony elity było zapewne uwarunkowane przez potrzebę przełamania własnych kompleksów. Mam tu na myśli "krymnaszyzm". Stąd wzięło się uznanie dla bezkrwawej, udanej, błyskawicznej realizacji projektu "odbudowy jedności narodu".  Ta jedność jednak bardziej przypomina imitację, mimo iż "krymnaszyzm" spodobał się wszystkim. Jednak wojna wywołała już inną reakcję. Przeżyliśmy rok w tej atmosferze. Udawana jedność, życie w warunkach wojennych budzą coraz więcej odruchów niezadowolenia. Tylko jeden na pięciu ankietowanych chciałby, by jego synowie walczyli w Donbasie, tu jest z pewnością istotne świadectwo dezaprobaty Rosjan dla tej wojny.

Jeśli przyjrzymy sie elicie, na pierwszy rzut oka wydaje się zjednoczona, łączy ją lojalność wobec Putina, nie widać bowiem innej alternatywy. Jeszcze nie doszło do rozłamu, polaryzacji, sytuacja nie wygląda dramatycznie. Ale wystarczy by przyspieszeniu uległ proces pogłębiania się kryzysu gospodarczego, by podziały wewnątrz elity okazały sie nieuniknione. W tym środowisku juz teraz można dostrzec nerwowe reakcje, niekiedy zupełnie nieskrywane, nie wpuszczają ich za granicę, W Europie trzeba przepisywać rachunki i dobytek, wszystko co udało się ukraść, na inne nazwiska. Na razie jednak woda w tym czajniku jeszcze nie zakipiała. Dalsza samoizolacja Rosji wydaje sie nieunikniona, będziemy mieli w Rosji do czynienia z sytuacją określoną coraz mniej.

Rosja już dziś znalazła się w swego rodzaju czarnej strefie, brakuje w niej wektora rozwoju strategicznego. W różnych grupach elity pogłębiać się będzie poczucie lęku o własne życie, o interesy osobiste. Na tym tle być może, wyróżniają się pewne grupy funkcjonariuszy struktur siłowych, przygotowanych na to, iż Rosja okaże się w całkowitej izolacji. Ale jestem skłonna zaufać tym specjalistom, którzy obserwując życie rosyjskiej elity podkreślają, iż ludzie typu Bortnikowa, Patruszewa, Siergieja Iwanowa, Szojgu nie są podobni do swych poprzedników z czasów radzieckich. I że nie mają zamiaru walczyć do końca, lękają się przelewu krwi, nie chcą znaleźć się w pełnej izolacji. Prawdopodobnie tak jest w istocie. Wytłumaczyć to łatwo. Elita rosyjska, prosperuje kradnąc bogactwa wewnątrz kraju i sprzedając nasze surowce, ropę, gaz za granicą, na Zachodzie. Ta elita pasożytuje na Zachodzie. Nie chce mi się wierzyć, iż jest gotowa do popierania szalonych pomysłów swego przywódcy szykującego się do otwartej konfrontacji z Zachodem, i do posłużenie się w niej metodą szantażu atomowego.



Tłumaczenie: ZDZ


Oryginał ukazał sie na portalu svoboda.org:





*Lilia Szewcowa (ur. 1951), znana i ceniona na świecie rosyjska politolog, autorka wielu artykułów publicystycznych i publikacji naukowych. Przez wiele lat była związana z moskiewskim Centrum Carnegie. Obecnie piastuje stanowisko starszego analityka w Instytucie Brookings w Waszyngtonie. 










Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com







środa, 18 marca 2015

Pomidory, ogórki i jak najwięcej śmietany…



Po piętnastu latach rządów Władimira Putina ludzie rosyjskich mediów wspominają z nostalgią zainicjowaną przez Michaiła Gorbaczowa politykę „głasnosti”. Przez kilka lat media cieszyły się niebywałą popularnością, telewizję oglądało wielomilionowe audytorium, nakłady prasy drukowanej biły rekordy. Jednak dzisiejsza rzeczywistość w rosyjskich mediach może być wyłącznie przedmiotem troski. Ogólnokrajowe stacje telewizyjne poddane są surowej cenzurze, stały się też głównym instrumentem propagandy. Prasa drukowana znalazła się na marginesie. Media niezależne walczą o przetrwanie. W społeczeństwie zanikła potrzeba korzystania z mediów – alarmuje Leonid Parfionow, jeden z najbardziej szanowanych rosyjskich dziennikarzy. Media straciły swoje audytorium. Ludziom wystarczy kanapa, piwo, pilot do przełączania między stacjami. Dziennikarze i publicyści piszą dla siebie, sami też siebie czytają.



We wtorek, 17 marca, w Fundacji Gorbaczowa, odbyła się zorganizowana przy współpracy „Nowej Gaziety” dyskusja poświęcona 30ej rocznicy ogłoszenia w ZSRR polityki „głasnosti”. W kwietniu 1985 roku zaczęła się pieriestrojka, „głasnost’” była jednym z ważniejszych elementów zainicjowanego wówczas programu reform politycznych. Sam Michaił Gorbaczow uważał, iż „głasnosti” nie da się ograniczyć wyłącznie do pojęcia „wolności słowa”. Równie ważna, jego zdaniem, była także odpowiedzialność władzy przed społeczeństwem, a także gotowość urzędników do prowadzenia dialogu. W Fundacji Gorbaczowa potkali się z tej okazji dziennikarze, publicyści, naukowcy. Wspólnie szukali odpowiedzi na pytanie „dokąd dotarliśmy dzisiaj”. W dyskusji uczestniczyli Leonid Nikitinski, Tichon Dziadko, Siergiej Parchomienko, Nikołaj Swanidze, Maria Lipman i inni.


Jednak największe wrażenie na uczestnikach spotkania wywarło wystąpienie Leonida Parfionowa. Jego zdaniem, sytuacja w połowie lat osiemdziesiątych była zasadniczo odmienna. Dziennikarstwo, jak twierdzi Parfionow, jest dziedziną działalności całkowicie uzależnioną od audytorium. Dziś społeczeństwo w Rosji nie poszukuje odpowiedzi na „przeklęte pytania”.


Publikujemy wystąpienie Leonida Parfionowa bez skrótów.



Leonid Parfionow jest ceniony w środowisku dziennikarskim oraz uwielbiany przez widzów i czytelników. 




Głasnost’” zaczęła się tego dnia, gdy Michaił Gorbaczow po raz pierwszy nawiązał dialog z prostymi ludźmi. To godne pamięci wydarzenie miało miejsce podczas uroczystości z okazji 40ej rocznicy Dnia Zwycięstwa. Ludzie stali po prostu na chodniku, wcześniej żaden sekretarz generalny nie chodził po ulicach, by z nimi porozmawiać. Milczeli, kiedy opowiadał o nadchodzących zmianach, między innymi o pijaństwie i planowanej z nim walce. Słuchano go w milczeniu. I wtedy on, ze swym promiennym uśmiechem, zapytał na zakończenie: „Może na pożegnanie mielibyście dla mnie jakieś życzenia?” Jakaś kobiecina wydusiła z siebie dyżurne radzieckie słowa: „Starajcie się być bliżej ze społeczeństwem”. Rozpostarł ręce, zachichotał: „No tak, gdzie jeszcze można bliżej?” Wszystko się wtedy rozpadło. Nastąpiła jasność, ten gest zmienił wszystko.


Trudne czasy dla satyryka


Z biegiem czasu, niemal każdego dnia pojawiał się w jakimś nowym mieście, wypowiadał się ostrzej, niż zachodnie środki masowego przekazu. Żwaniecki (znany rosyjski satyryk – „mediawRosji”) skarżył się, iż pozostał bez pracy, to co pisał straciło sens, gdy najważniejszy człowiek w państwie wypowiadał się krytyczniej od dowolnego satyryka. Po co więc miałby wchodzić na scenę i występować? Bez względu na to, co chciałby powiedzieć i tak pozostawał w tyle. Jak mi się wydaje, ważne byśmy to rozumieli, skąd wzięła się ta wielka zmiana i dlaczego udało się natychmiast zdobyć dla niej wspartą od dołu potężną legitymację i poparcie.


Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:
Obserwuj nas na Twitterze:
Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, 


Czernienko, nawet w czasach radzieckich, był już przesadą. Przeczucie, iż doszliśmy do dna, że ten projekt jest nieuleczalnie chory i że trzeba coś z nim zrobić, nurtowało nas coraz bardziej. Wszyscy byliśmy niezadowoleni, kiedy w mieście Wołogda zamknięto sklep „Wołogodzkie masło” . Mijał piąty rok, a my dalej nie byliśmy w stanie dostać dla Maszki bucików w odpowiednim rozmiarze. Komuś innemu, wymieńmy na przykład Marka Zacharowa (znany rosyjski reżyser teatralny, dyrektor moskiewskiego teatru „Lenkom” – „mediawRosji”), dojadło, iż ze sceny zdjęto jego spektakl. Kogoś innego nie wypuszczono za granicę, nie spodobało się jego żydowskie pochodzenie. Takich rzeczy była masa, dotyczyły nas wszystkich.




Michaił Gorbaczow nie bał sie kontaktów z ludźmi. Zwłaszcza w pierwszym okresie
na Kremlu spotykając ich, chętnie opowiadał o swych planach reformatorskich.


Mieliśmy poczucie, iż trzeba coś z tym zrobić. To było zasadnicze wyzwanie. Był to też okres niełatwych odpowiedzi na gromadzące się od lat przeklęte pytania. Od lat ludzie nie rozmawiali ze sobą, nie zastanawiali się, nie mieli możliwości mówić o czymkolwiek. A równocześnie, obok tej nowej polityki „głasnosti”, wciąż obowiązywały kategoryczne zakazy poruszania pewnych tematów. Dobrze pamiętam, iż do 1988 roku nie wolno było mówić i pisać o kolejkach po wódkę. Walczyliśmy z alkoholizmem, więc skąd by się one miały wziąć – te kolejki po wódkę?


Wszystko zależy od audytorium


Była to sytuacja całkowicie odmienna od obecnej. Przez cały czas, nie potrafię uwolnić się od zdumienia. Dyskutujemy na tematy związane z naszym zawodem, rozmawiamy o różnych czysto profesjonalnych zagadnieniach. Osobiście, jestem przekonany, że dziennikarstwo, publicystyka, zależą nie od dziennikarzy, a od audytorium. Jeśli istnieje potrzeba zadawania „przeklętych pytań”, proszę mi wybaczyć tautologię, wtedy pojawia się dziennikarstwo. A jeśli takiej potrzeby nie ma, to skąd miałoby się ono wziąć? Już od dawna nasza publicystyka problemowa tworzy materiały dla samych dziennikarzy. Dopiero co, przed chwilą, jedna z koleżanek skarżyła się, niestety, rzecz jasna, Radia „Swoboda” nie słuchają już miliony. W tamtych czasach, co wieczór, audytorium rosyjskich redakcji BBC i Głosu Ameryki – każdej z nich oceniano na 30 milionów słuchaczy. Takie dane można znaleźć w odtajnionych dziś notatkach analitycznych KGB z tamtego okresu. W pewnych grupach pokoleniowych ludzi radzieckich, myślę przede wszystkim o mężczyznach, nie znajdziecie nikogo, kto nie znałby jego głosu, nie słyszał przez radio: „mówi Siewa Nowgorodcew z Londynu, BBC”. Dziś, tak gdzieś od 15-20 lat, nikt już nie wie kim jest Siewa Nowgorodcew (legendarny dziennikarz i prezenter rosyjskiej redakcji radia BBC – „mediawRosji”). Choć w tym właśnie czasie nadano mu w Anglii tytuł szlachecki. Siewa Nowgorodcew jest wirtuozem mikrofonu, ale młode pokolenia nic o nim nie słyszały. Może na tym polega nasz główny problem.


Od systemu jednopartyjnego, do systemu jednokiełbasianego


Do czasu, gdy społeczeństwo nie zacznie odczuwać potrzeby zmian, pieriestrojki, nie pojawi się również potrzeba „głasnosti”. Dzisiaj śpiewa się „Bawi się Rosja, płacze Europa, moja jest najładniejsza .opa” (fragment popularnego szlagieru grupy „Glukoza” – „mediawRosji”) – skąd się to wzięło? Nie wstając z otomany, można zmieniać pilotem jeden kanał federalny na drugi.  Popijając piwko, można rozmyślać o wielkości naszego kraju i postępującym na Zachodzie procesie gnilnym. Tak nasze rosyjskie społeczeństwo się przyzwyczaiło, tak udzielamy odpowiedzi na skomplikowane pytania. Kiedy jednak okaże się, że system jednopartyjny prowadzi do systemu jednokiełbasianego, wtedy najpewniej znów pojawi się potrzeba „glasnosti”. Myślę teraz o tych dziesiątkach milionów,  jakie w kraju ze stuczterdziestomilionową ludnością, powinny przekształcić się w audytorium.




Nakłady naszych gazet są niższe od polskich


Wiele razy powoływałem się na tę statystykę, nikt poza mną nie zwraca na nią uwagi. Papierowe nakłady naszych gazet są wielokrotnie niższe, niż w Wielkiej Brytanii. Weźmy taka gazetę, jak nasz „Kommersant”, nie będziemy teraz mówić, że i on nie jest taki jak trzeba (tak teraz wypada go oceniać)… W Wielkiej Brytanii są cztery podobne gazety burżuazyjne piszące o balecie imienia Kuzniecowej, polityce imienia Kolesnikowa (kremlowski korespondent „Kommersanta” relacjonujący działalnośc prezydenta – „mediawRosji”), które znajdują także miejsce dla statystyk giełdowych. Papierowy nakład jednego tylko dziennika „Daily Telegraph” wynosi blisko pół miliona egzemplarzy. A nasz „Kommersant” może pochwalić się co najwyżej nakładem stutysięcznym. „Vedomosti”, nasz „Financial Times” drukują 60-70 tys. O czym będziemy więc rozmawiać? Nasze nakłady są niższe nawet od polskich.

Najważniejsza gazeta Estonii, jej nazwa w przekładzie brzmi, jeśli się nie mylę, „Pocztylion” także może się pochwalić stutysięcznym nakładem. W tamtym społeczeństwie istnieje potrzeba, by własny puls kontrolować przy pomocą najważniejszej gazety w kraju. Chciałbym to wiedzieć, powinienem to przeczytać. Takie właśnie są mass media. Od razu dostrzegamy ich funkcję społeczną, dzięki nim człowiek nie odczuwa samotności. Mamy wtedy społeczeństwo i człowiek czuje się obywatelem, oddaje na kogoś swój głos, męczy się, zadaje pytania, decyduje w jakim kierunku idzie jego kraj, krytykuje władze, i tak dalej. Bez tego publicystyka i dziennikarstwo są niemożliwe. Więc skąd je wziąć, jeśli są niepotrzebne?

Mam też trochę doświadczenia w prowadzeniu restauracji (żona Parfionowa jest właścicielką modnej moskiewskiej restauracji – „mediawRosji”). Orientuję się, że nie ma po co serwować anchois, jeśli w sali restauracyjnej domagają się pomidorów, ogórków „i więcej śmietany przyjacielu, więcej śmietany’”. Nie mam pojęcia więc, o czym moglibyśmy tu rozmawiać, jakiejś jakości większej, lub mniejszej.


Skutek odwrotny od zamierzonego


Zainicjowana przez Michaiła Gorbaczowa kampania antyalko-
lowa okazała się społeczną i gospodarczą katastrofą. 
Radziecka propaganda miała bardziej „totalny” charakter, niż propaganda uprawiana przez nasze federalne stacje telewizyjne. Nadeszła jednak chwila, gdy pokazując Konstantina Ustinowicza Czernienkę, oddającego swój głos w lokalu wyborczym, zaczęła wywoływać skutek odwrotny od zamierzonego. Obecnie ilość programów propagandowych emitowanych przez nasze programy ogólnokrajowe przekracza wszelkie możliwe wyobrażenie, a jednak tego „odwrotnego skutku” zauważyć się nie da. To się stało już w drugiej połowie rządów Breżniewa, zauważono, iż im bardziej propaganda staje się totalna, im częściej ojcowie narodu pokazywani są w programie „Wremia”, tym dla nich gorzej. I to wszystko. Serwujmy i takie żarcie, jeśli będą wcinać. Przy pomocy takiej taniochy także można wpuszczać ludzi w maliny. Wypytywałem kolegów, ile upłynie czasu, byśmy zauważyli i zaczęli o tym mówić, iż mamy do czynienia z przejawem określonej kultury politycznej. Nadawane u nas „bezpośrednie linie” mają oczywiście w sobie nieco północnokoreańskiego stylu. Ktoś uważa, iż winno upłynąć 10 lat, ktoś inny 15… Nikt jednak nie myśli, że tak będzie wiecznie.

Dziesięć lat temu, wybuchł właśnie poprzedni kryzys polityczny związany z Janukowiczem, Putin przyleciał do Kijowa. Dziennikarze wszystkich trzech ukraińskich stacji ogólnokrajowych siedzieli przy stole i zadawali mu pytania, takie jak u nas podczas „linii bezpośredniej”. Wówczas Putin niedwuznacznie poparł koncepcję „przekazania władzy następcy”. Obecnie, nikomu by to już nie przyszło do głowy, w 2014 nikt by się na to nie dał nabrać, w najlepszym wypadku ludzie zareagowaliby śmiechem. Zapewne rozwój polityczny Ukrainy, przez tych dziesięć lat nie przebiegał idealnie, jednak poziom kultury politycznej uległ poprawie. Więc nie będę już mówił, iż tego rodzaju „linia bezpośrednia” możliwa jest jeszcze tylko na Białorusi. Spróbujcie to wetkać Polakom, lub Czechom.

Tam się nie zastanawiają, co na przestrzeni lat, jakie upłynęły od pieriestrojki i „głasnosti” stało się z publicystyką i dziennikarstwem,. Nikomu nie przychodzi to do głowy. Pozbyli się tego jak krosty, my wspominamy wielkie stronice historii. Biada Gorbaczowowi, który rozwalił wielkie mocarstwo, wówczas wszyscy się nas bali, wszyscy nas szanowali.

Oto, co myślę na ten temat. Daję słowo, nie rozumiem, jaki mają sens rozmowy o publicystyce i dziennikarstwie w tych warunkach, gdy nie są one nikomu potrzebne. Prywatnie, dla nas, to z pewnością problem, w końcu nie brak ludzi, którym chce się w życiu jeszcze czegoś dokonać. Tak długo jednak, jak długo samo społeczeństwo nie odczuje podobnej potrzeby, pozostanie nam bawić się we własnym kręgu. Sami napiszemy, sami przeczytamy. Taka domowa samoobsługa.  



Tłumaczenie: Zygmunt Dzięciołowski



Tekst wystąpienia Leonida Parfionowa można znaleźć na licznych rosyjskich platformach internetowych. Skorzystaliśmy z wariantu wyłożonego na portalu meduza.io:








*Leonid Parfionow (ur. 1960), jeden z najbardziej lubianych  dziennikarzy rosyjskich. Przez lata związany ze stacją telewizyjną NTV, zwolniony z niej w 2004 r.  po zamknięciu jego autorskiego programu „Namiedni”. W latach 2004-2007 redaktor naczelny rosyjskiego wydania tygodnika „Newsweek”. Autor licznych filmów dokumentalnych i publikacji książkowych. Laureat najbardziej prestiżowych rosyjskich nagród dziennikarskich. Okazjonalnie współpracuje z niezależną stacją „TV DOŻD’”










Warto przeczytać:

Krótki tekst żony Leonida Parfionowa, Jeleny Czekalowej (wpis na Facebooku) o znanym działaczu opozycyjnym, Aleksieju Nawalnym.

http://goo.gl/60QrDo


Niemal natychmiast po powrocie do Moskwy uwolniony z więzienia Aleksiej Nawalny udzielił wywiadu Ksieni Sobczak w programie telewizji "Dożd"". Agresywna wobec Kremla retoryka Nawalnego wzbudziła wątpliwości także jego zwolenników. Na głosy jego krytyków w swoim wpisie na Facebooku odpowiedziała Jelena Czekałowa, żona wybitnego opozycyjnego dziennikarza Leonida Parfionowa. Jej wpis z pewnością zasługuje na uwagę. Do wyborów mera Moskwy pozostał miesiąc i tydzień. 




Więcej o rosyjskch mediach na "Media-w-Rosji"


http://media-w-rosji.blogspot.com/2015/01/o-telewizji-babci-obamie-i-kokainie.html

Telewizja jest oczkiem w głowie kremlowskich propagandystów, zwłaszcza stacje o zasięgu ogólnokrajowym. To ich najlepsza maszyna do prania mózgów współobywateli. Analityczny, cotygodniowy przegląd wydarzeń politycznych Marianny Maksymowskiej emitowany przez stację REN TV od 2003 r. był wyjątkiem. Jego dziennikarzom pozwalano na więcej. Do czasu. W sierpniu „Tydzień z Maksymowską” zlikwidowano. Jego dziennikarze, nawet ci najlepsi i najpopularniejsi, tacy jak Roman Super zostali bez pracy. Rozumieli, że jeśli zechcą w telewizji znaleźć nową, w dzisiejszych warunkach będą musieli iść na kompromis. Okazało się jednak, że o kompromisie nie ma mowy. Od dziennikarza telewizyjnego – pisze Roman Super - wymaga się dziś wyłącznie dyscypliny wojskowej.


Autor: Roman Super 











Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, 
zapytać: mediawrosji@gmail.com