czwartek, 13 listopada 2014

Nikiel przynosi śmierć


Batalia przeciw planom wydobycia niklu w obwodzie woroneskim na pierwszy rzut oka różniła się znacznie od moskiewskiego buntu „klasy kreatywnej”. W jednym szeregu stanęli tu działacze ruchów ekologicznych i przywiązani do prawosławnej tradycji Kozacy. Także miejscowa ludność szybko zrozumiała iż antyniklowa kampania została podjęta w jej obronie. Marc Bennetts opowiada o nadziejach i obawach działaczy zaangażowanych w antyniklowy bunt.
 





Dokopać Kremlowi

Marc Bennetts






Dziś ostatni  fragment polskiego wydania książki angielskiego dziennikarza Marca Bennettsa. Wydana przez wydawnictwo „Muza” za kilka dni trafi do księgarni. 



Publikację fragmentów zakończymy artykułem Marca Bennettsa napisanym specjalnie dla „Media-w-Rosji”. Opowie nam o losach antykremlowskiej opozycji obecnie, po wybuchu konfliktu wokół Ukrainy. 








Upłynął tydzień od mojego spotkania w Moskwie z Kostią Rubachinem, aktywistą ruchu antyniklowego, gdy nocnym pociągiem pojechałem do obwodu czarnoziemskiego. Rubachin czekał na oblodzonym peronie. Prosto z dworca pojechaliśmy do kobiety, która należała do grona inicjatorów pospolitego ruszenia przeciwko nowemu projektowi wydobywczemu. „Nikiel przynosi śmierć”, stwierdziła Nelly Rudczenko, wesoła pięćdziesięciokilkuletnia kobieta utrzymująca się ze sprzedaży chust na głowę.

Oni chcą ugodzić w serce Rosji

Siedzieliśmy w jej zagraconym, choć przytulnym domu w miasteczku Nowochopiorsk, liczącym oficjalnie 6849 mieszkańców. „Przecież tu znajduje się serce Rosji. Oni chcą w nie ugodzić”, powiedziała z charakterystyczną dla tego regionu miękką wymową litery „g”. W trakcie rozmowy jej mąż przyniósł nam solidne śniadanie, a Rubachin, po nocy spędzonej na opracowywaniu kolejnego kroku ekoaktywistów, głośno chrapał na kanapie. „Ta ziemia to nasze największe bogactwo naturalne i nikt nie ma prawa zniszczyć go dla hałdy niklu”, powiedziała, emocjonalnie akcentując nazwę metalu. „To wszystko efekt wpływów Zachodu. Tam uczą ludzi, żeby żyli dniem dzisiejszym i nie zawracali sobie głowy przyszłością”.


W batalii o nikiel nie udało się uniknąć przemocy. W czerwcu 2013 roku protestujący
wdarli sie na teren planowanego wydobycia niszcząc zgromadzony tam sprzęt. 



Rubachin rzeczywiście miał rację, kiedy przekonywał mnie, że sprzeciw w tym regionie znacząco różnił się od moskiewskiego ruchu białowstążkowców. Mimo wszystko, także działacze „czarnoziemscy”  rozumieli coraz lepiej,  dlaczego zamierzają demonstrować przeciwko Putinowi.

W przypadku Nelly Rudczenko oraz wielu innych miejscowych aktywistów projekt niklowy zradykalizował ich poglądy polityczne, sprawił, że prysnął czar roztaczany przez propaństwową telewizję. „Dawniej wszyscy oglądaliśmy zombie-pudło i łykaliśy gładkie frazesy wypowiadane przez naszych przywódców”. Uśmiechnęła się, określając prokremlowską telewizję przy pomocy terminu wymyślonego przez moskiewski ruchu sprzeciwu. Jej mąż potakująco skinął głową. „Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy ludzi demonstrujących w Moskwie przeciwko Putinowi, byliśmy na prawdę zdumieni. »Dlaczego oni to robią?«, cisnęło się na usta. Ale kiedy sami musieliśmy zmierzyć się z własnymi problemami, szybko zaczęło docierać do nas to samo. Teraz już wiemy, że władze nie mają dla społeczeństwa choćby odrobiny szacunku”.

Protesty w regionie czarnoziemskim były co prawda wyraźnie wymierzone w politykę niklową, a nie w Kreml jako taki, ale i tak stanowiły krzepiącą wiadomość dla przywódców moskiewskiego ruchu sprzeciwu. Nie oznacza to, że stołeczni opozycjoniści wykazywali szczególną ochotę, by zaangażować się w ruch antyniklowy. Ograniczano się do sporadycznego udostępniania aktualizowanych tweetów Rubachina na Twitterze. Wyjątkiem okazała się Jewgienija Czirikowa, sama zaangażowana w działalność na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Osobiście pojechała na miejsce, by wesprzeć protestujących. „Bardzo łatwo zaangażować zwykłych ludzi, kiedy zagrożone jest ich własne zdrowie bądź zdrowie ich dzieci”, powiedziała mi, powróciwszy do Moskwy. „O wiele trudniej, kiedy sprawy dotyczą jakichś bardziej abstrakcyjnych pojęć, nawet takich jak fałszerstwa wyborcze. Zresztą, jest to całkowicie zrozumiałe”.

Doświadczenia manifestantów z regionu czarnoziemskiego były bardzo podobne do jej własnych, zdobytych przez nią w trakcie batalii z administracją lokalną przeciwko wspieranej przez Kreml budowie autostrady. I ona wszak musiała najpierw spędzić długie miesiące na pisaniu skarg, żeby wreszcie zrozumieć, że tylko bezpośrednie działanie może cokolwiek zmienić. Dużo czasu zajęło jej także uświadomienie sobie, iż między nurtującym ją problemem o charakterze lokalnym, a układem życia i rządami Putina w ogóle istnieje związek. Działacze z regionu czarnoziemskiego wciąż jeszcze musieli przejść tę samą drogę.

Wizyta FSB

Jakiś czas przed moim przybyciem funkcjonariusze FSB złożyli wizytę w skromnym mieszkaniu Nelly Rudczenko, grzebiąc w pudłach z materiałami potrzebnymi do wyrobu chust na głowę. Poszukiwali u niej dowodów działalności opozycyjnej, wcześniej jeden z przedstawicieli władzy odniósł lekkie obrażenia w trakcie przepychanek z aktywistami. „To chyba oczywiste: w życiu sobie nie wyobrażałam, że mój dom zostanie przeszukany przez FSB”. Znowu zaczęła się uśmiechać. „Moja rodzina ma związki z tą ziemią od stuleci, zawsze żyliśmy tu cicho i spokojnie. Ani rewolucja październikowa 1917 roku, ani druga wojna światowa, ani rozpad Związku Radzieckiego nie wywarły praktycznie żadnego wpływu na nasz sposób bycia. A teraz ten cały nikiel zniszczy nas wszystkich”.

Przeszukany został również położony na wsi rodzinny dom Rubachinów. „Ojciec powiedział mi, że w sumie to już czwarty raz od czasu postawienia chałupy, kiedy stała się ona celem takiego nalotu”, powiedział z kpiarskim uśmiechem mieszkający obecnie w Moskwie działacz. „Poprzednie trzy razy rewidowało ją KGB”.

Upowszechnienie Internetu, jak łatwo można się domyślić, odegrało ogromną rolę w pojawieniu się masowego oporu w tym bastionie rosyjskiego konserwatyzmu. „Bez Internetu każdy pozostałby w odosobnieniu i nie byłoby sposobu, by sprawdzić, czy przekaz telewizyjny jest prawdziwy”, zauważyła Nelly Rudczenko. Skinęła głową w stronę komputera ustawionego pod wiszącą na ścianie ikoną. „Obecnie niemal każdy dom we wsi jest podłączony do sieci. W ten sposób łatwo nam się zorganizować”.

Przekleństwo niklu

Udaliśmy się w głąb prowincji, ku planowanemu miejscu wydobycia metalu. Zdążono już je odgrodzić i było ono strzeżone dwadzieścia cztery godziny na dobę przez ochroniarzy wynajętych przez UGMK (Uralską Kompanię Górniczo-Metalurgiczną, która wygrała kremlowski przetarg na prawa do wydobywania rudy). Wcześniej kiepsko spałem w pociągu, więc lekkie chybotanie samochodu i blade światło słoneczne wpadające przez boczną szybę ukołysało mnie do snu.

Z drzemki wybudził mnie Rubachin. Zamierzał pokazać mi zagrożony obszar, tam gdzie planowano uruchomić wydobycie. Niegdyś po rozległym Chopiorskim Rezerwacie Przyrody wałęsał się zwalisty żubr. Dzisiaj czarnoziemscy aktywiści chcieli przede wszystkim otoczyć ochroną żyjącego tu ziemnowodnego ssaka, znanego jako wychuchol ukraiński [a także jako desman lub chochoł piżmowy – przyp. red.]. Ten gatunek w przyrodzie spotyka się już wyjątkowo rzadko. „Podejście administracji lokalnej do ekologii woła o pomstę do nieba”, zaśmiał się Rubachin. „Przekonywałem pewnego urzędnika, że jakiekolwiek próby wydobywania niklu w tym regionie doprowadzą do wyginięcia wychu­choli, a on powiedział na to: »A właściwie to co pan się tak przejmuje tymi zwierzętami? Przecież i tak mało ich już zostało«”.

Kozacy z regionu czarnoziemskiego, potomkowie groźnych jeźdźców, którzy niegdyś bronili granic carskiej Rosji, stali się jednymi z najzagorzalszych przeciwników inicjatywy niklowej. Część z nich od początku roku koczowała w rejonie planowanego wydobycia. Pilnowali swojej ziemi. Po tym, jak Cerkiew prawosławna zamknęła usta lokalnym duchownym i uniemożliwiła im przyłączenie się do ruchu protestacyjnego, to właśnie Kozacy wznieśli wielki krzyż. „Strzegli swojego obszaru” przed, jak opisał mi to jeden z nich, „przekleństwem” niklu. „Cerkiewny zakaz spowodował iż okoliczne cerkwie odnotowały odpływ wiernych”, powiedziała Rudczenko, kiedy wśród padających płatków sypkiego śniegu niespiesznie szliśmy w stronę metalowego krzyża. Później okazało się, że siwobrody pop pobłogosławił miejsce wydobycia niklu w imieniu kompanii UGMK, skrapiając koparki wodą święconą.

Około setki przeciwników – w tym także kobieta w podeszłym wieku, umundurowani Kozacy oraz działacze ze wszystkich stron sceny politycznej – zgromadziło się w tym oddalonym miejscu. Wielu z nich niosło ikony prawosławne i intonowało hymny religijne. „My, Kozacy, stoimy na czele tej walki, jak to zawsze w Rosji bywało”, zagrzmiał kozacki ataman, wysoki jasnowłosy mężczyzna o ogorzałej twarzy. „Ktoś miał nadzieję, że uda mu się nas zwieść. Srodze się przeliczył. Nie można nabrać ludu”.


Woroneska administracja oraz firmy zainteresowane wydobyciem niklu
nie specjalnie przejete były losem miejscowej przyrody. 


Nagle przez tłum przeszedł głuchy pomruk niezadowolenia. Czyżby ataman powiedział coś nieodpowiedniego? Jednak nie o to chodziło. Przyczyna nagłego wzburzenia znajdowała się daleko za zmrożonymi łąkami. Z drugiej strony szosy ubrana na czarno postać przez blisko dziesięć minut filmowała uczestników zgromadzenia, po czym odjechała. „FSB”, wyszeptał ktoś za moimi plecami, gdy demonstranci ruszyli przez pola, by po chwili stanąć twarzą w twarz ze strażnikami UGMK.

„Zacznie się wydobycie, my przyjdziemy je powstrzymać? Co wtedy zrobicie?”, kobieta w średnim wieku i o zaokrąg­lonych kształtach rzuciła pytanie pod adresem jednego z funkcjonariuszy ochrony. Równocześnie rozsypała psią sierść i sól na opasaną kordonem ziemię („To zaklęcie! Czary!”, wyjaśniła mi, puszczając oko w moją stronę). „I co, wystrzelacie nas wtedy?” Przełożony ochroniarzy, dobrze zbudowany mężczyzna z oklap­łym wąsem, potrząsnął głową. „Nie”, powiedział, „przecie oczywista, że nie”.

Kozacy też nie chcą wydobycia

Kobieta ogromnie się ucieszyła. „No to niech za to Bogu będą dzięki!”, powiedziała i klasnęła. Po tej krótkiej konfrontacji działacze ruszyli z powrotem, brnąc przez śniegi. Dogoniłem kozackiego atamana. Nazywał się Igor Żiteniow. Zaraz po wymierzonych w Putina moskiewskich demonstracjach, Kreml zaczął żywo wspierać odrodzenie kozackiej społeczności w całej Rosji. Nowa strategia zakładała poszukiwanie dla władzy wsparcia w środowiskach konserwatywnych, podkreślających znaczenie tradycji. Na początku 2013 roku Kozacy zaczęli patrolować wiele rosyjskich miast. Rozglądali się za nielegalnymi imigrantami i innym elementem niepożądanym. Brali także udział w nalotach na galerie sztuki i teatry, które prezentowały, jak uznano, „bluźniercze” treści. Z historycznego punktu widzenia stosunki Kozaków z władzą były dużo bardziej złożone. Te rogate dusze niekiedy pomagały carskim oddziałom bestialsko tłumić powstania chłopskie, ale same też mogły pochwalić się bogatą tradycją rebelii i aktów nieposłuszeństwa. Jak z nieskrywaną dumą powiadomili mnie współcześni Kozacy, wojujący tym razem z planami wydobywania niklu, sam Kondrat Buławin, przywódca osiemnastowiecznej rebelii kozackiej, skrywał się ze swoimi towarzyszami w okolicznych kniejach nad rzeką Chopior. „Prędzej pospołu zginiemy, niżeli zmilczymy nikczemne postępki niegodziwców”, miał wówczas oświadczyć Buławin.

Jego dzisiejsi potomkowie potrafili być równie bezczelni. „Władze sprzedały tutejszą społeczność”, powiedział Żiteniow, kiedy całą grupą wraz z podległymi mu Kozakami oddalaliśmy się od miejsca przyszłych prac wydobywczych. „Niedawno rozmawiałem z przedstawicielami administracji lokalnej. Skorzystałem z okazji i powiedziałem im: »Lud jest przeciwko wydobywaniu niklu«. »Jaki znowu lud – zaśmiali się urzędnicy. – Wy wszyscy nie jesteście żadnym ludem«”.

„Tylko że jeśli my nim nie jesteśmy, to kto niby?”, retorycznie zapytał ataman, wyraźnie skonsternowany. „Jesteśmy prostymi ludźmi, dużo nam nie potrzeba. Ci urzędnicy nachapią się i pobudują sobie rezydencje, a my zawsze sobie myśleliśmy: »A niech tam, do diabła z nimi«, i wiedliśmy życie jak dotąd. Ale teraz są zagrożeniem dla naszego sposobu życia. Naszego istnienia”.

„Naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, co się stanie, jeśli wydobycie ruszy z kopyta”, kontynuował Żiteniow. „Wiele osób mówi: »Oddałbym życie, byle tylko powstrzymać ten nikiel. Przynajmniej nie będę musiał spalić się ze wstydu przed moimi dziećmi, kiedy te ziemie zostaną zniszczone«”


Precedens dla całego kraju?

Wróciwszy do Nowochopiorska, działacze zebrali się w jednym z miejscowych domów, siedzibie prowizorycznej „centrali”, by przedyskutować dalsze kroki. Zrzędliwe gospodynie domowe, brzuchaci straganiarze i nie najmłodsi już Kozacy, wszyscy zasiedli wokół jednego stołu zastawionego kiełbasą, wódką i owocami. W niczym nie przypominali hipsterów, którzy stanowili trzon demonstracji antyrządowych w rosyjskiej stolicy. Charakterystyczne jednak, iż czarnoziemscy aktywistów łączyła jedna cecha wspólną z ruchem antyputinowskim: i tu, i tu obecni byli narodowcy i inni przedstawiciele skrajnej prawicy. „W  ruchu ekologicznym są też ludzie, którzy wierzą w całą kremlowską propagandę, że demonstracje przeciw rządowi są finansowane przez amerykański Departament Stanu i tak dalej”, Rubachin, przyznał nie ukrywając swego obrzydzenia.

Na wiecach przeciwników wydobycia niklu nierzadko pojawiały się też hasła antysemickie. „Na ostatnim proteście krzyczeli: »Śmierć żydłakom i żydowskim pachołkom!«”, powiedział mi później jeden z nielicznych działaczy o liberalnych poglądach. „Jestem w niemałej rozterce, czy brać udział w takich wydarzeniach”, przyznał. „Z jednej strony jestem przeciwko jakiejkolwiek kopalni niklu, z drugiej jednak… czy naprawdę chcę mieć cokolwiek wspólnego z takimi osobnikami?”.

Wśród protestujących od początku pojawiały się poważne obawy, czy władze nie zdecydują się na brutalną rozprawę. Ludzie chętnie mi o tym przypominali, od miasta w którym oddziały Armii Czerwonej wystrzelały w 1962 roku ponad dwudziestu robotników ze strajkujących zakładów przemysłowych ich własny regon dzieliło zaledwie 500 kilometrów. Szczegóły masakry w Nowoczerkasku szerzej ujrzały światło dzienne dopiero po upadku Związku Radzieckiego. (Nie wypadało, by świat widział, jak „państwo robotnicze” strzela do robotników). „Naprawdę niczym nie musimy się martwić”, zapewniła Rudczenko, może nieco zbyt gorączkowo. „Przecież nie będą do nas strzelać. Dzisiaj mamy internet i w ogóle. Nie odważyliby się”. Zwróciła się w moją stronę i się uśmiechnęła: „Noo, proszę ładnie dojeść swoją porcję!”.

Przyznawali to sami działacze, raczej nie zanosiło się na to, by UGMK ustąpił w sprawie niklu. Chyba, że doszłoby do nagłego spadku światowych cen tego kruszcu... Mimo wszystko wiele osób pokładało nadzieje w osobie samego Putina, Może była to dla niego okazja, by w regionie poprawić swoje notowania? Precedens istniał. Już raz zdarzyło się, iż prezydent w podobnej sprawie wykonał zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. W 2006 roku po miejscowych demonstracjach Putin zarządził, by zmieniono trasę planowanego ropociągu… Początkowo wytyczono ją w bezpośrednim sąsiedztwie z syberyjskim jeziorem Bajkał, najgłębszym na świecie akwenem wody słodkiej. Ale nie wszyscy byli optymistami i wierzyli, że tamta historia może się teraz powtórzyć.


Solidarnościowe demonstracje i pikiety organizowano w całym kraju. Tutaj pikieta
przeciwko planom wydobycia niklu i kadmu zorganizowana we Wladykaukazie. 



„A pan jak sądzi?”, zapytała mnie Oksana, niepracująca zawodowo kobieta w średnim wieku, a od niedawna ekoaktywistka, gdy następnego dnia rano ruszałem złapać autobus. „Mamy jakieś szanse na powstrzymanie tego projektu?”.

Odpowiedziałem jej, że jeśli zdołaliby rozbudzić masowe zainteresowanie, przykuć uwagę opinii publicznej i przeciągnąć ją na swoją stronę, wówczas być może istnieje szansa, by w tej sprawie  doszło do radykalnego zwrotu.  To nie trudno zauważyć, iż słabnąca demokracja rosyjska często bywa „sterowana”, niemniej jednak władze zachowały pewną wrażliwość na głos opinii publicznej. Odniosłem wrażenie, że nie przekonałem Oksany. „No nie wiem”, westchnęła, sprzątając talerze i butelki pozostałe po kolejnej gorącej nocnej debacie obrońców środowiska. „Może gdyby Putin był nieco inny. Ale on jest przeraźliwie uparty. Dobrze to wiemy. W żadnym wypadku nie chce, by myślano iż jest zdolny do ustępstw w jakiejkolwiek sprawie. Podobna myśl wzbudza u niego dreszcz przerażenia”.

Czarnoziemscy aktywiści bardzo się obawiali, ale też logicznie przewidzieli, iż w konflikcie wokół wydobycia niklu dojdzie do użycia siły. Ostatecznie przemoc w obwodzie centralno-czarnoziemskim wybuchła w czerwcu 2013 roku. Tego dnia około tysiąca demonstrantów, na czele z Kozakami niosącymi religijne ikony, odbyły długi marsz z Nowochopiorska do miejsca, gdzie stały maszyny UGMK mające rozpocząć wydobycie. Następnie aktywiści po prostu zniszczyli ogrodzenie wzniesione, by chronić kosztowny ciężki sprzęt, i podpalili maszyny. Funkcjonariusze policji i ochrony rozpierzchli się. Gdy wielkie smugi dymu zasnuły jasnoniebieskie niebo, demonstranci już zdążyli się rozejść.

Długie miesiące pokojowych demonstracji przyniosły mierny skutek, o ile nie żadnego, natomiast incydent, uznany przez Rubachina za przejaw „gniewu ludu”, szybko doprowadził do obietnicy rządzących, że poważnie przyjrzą się temu, czy projekt wydobywania niklu jest zgodny z prawem. Jeszcze przed szturmem na teren niechcianych prac wydobywczych rozmawiałem z atamanem Kozaków Żytniowem. „Rosjanie są bardzo cierpliwym narodem”,  stwierdził. „Ale kiedy stracą wszelką nadzieję, trudno przewidzieć, do czego są zdolni”.

Taki scenariusz pojawiał się już wielokrotnie w długiej historii tego kraju, od wyjątkowo brutalnych dziewiętnastowiecznych rebelii chłopskich po fenomen Primorskich Partyzantów – samozwańczej terrorystycznej grupki młodzieży, która na rosyjskim Dalekim Wschodzie w spektakularny sposób zaczęła w 2010 roku siać postrach wśród, ich zdaniem, skorumpowanych funkcjonariuszy i przestępców w mundurach. „To, co dziś stało się w regionie czarnoziemskim, może uchodzić za precedens dla całego kraju”, prorokował opozycyjny dziennikarz w zamieszczonej w sieci relacji ze spalenia parku maszyn kompanii UGMK. Trudno było mu ukryć olbrzymie podekscytowanie.


Napięcia doprowadziły do eksplozji w obwodzie czarnoziemskim, w Moskwie natomiast bunt odradzał się na nowo. Oczy wszystkich sympatyków opozycji były wówczas zwrócone na niewielką miejscowość w europejskiej części Rosji, gdzie Nawalny walczył właśnie zarówno o swoją wolność osobistą, jak i o przyszłość polityczną. Rozprawa Putina z przeciwnikami trwała w najlepsze, a teraz przyszła pora na kolejny proces pokazowy. 


Tłumaczenie: Jan Wąsiński, Paweł Wolak 
Książka ukazuje sie nakladem Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA AS



*Marc Bennetts, angielski dziennikarz od 15 lat zamieszkały w Moskwie. Publikował w najważniejszych gazetach i magazynach prasowych, takich jak: Guardian, Observer, The Times, New York Times, USA Today and Washington Times.  Autor przewodnika „Lonely Planet” po Syberii oraz książki o rosyjskiej pilce nożnej „Football Dynamo” (2010).







Pozostałe fragmenty książki Marca Bennettsa na blogu 

„Media-w-Rosji”:




Pozbawiona dostępu do popularnych mediów, gnębiona aresztami i brudną propagandą rosyjska opozycja przez lata nie potrafiła wykreować lidera zdolnego do zdobycia szerszego poparcia. Aż do chwili gdy nad moskiewskim niebem rozbłysła gwiazda Aleksieja Nawalnego. Marc Bennetts opowiada w jaki sposób nieznany działacz partii „Jabłoko”, prawnik,  bloger, stypendysta amerykańskiego uniwersytetu Yale  zwrócił na siebie uwagę opinii publicznej. Jak udało mu się zbudować sukces swojej antykorupcyjnej kampanii wymierzonej w „żulików i złodziei”.




Choć wydarzenia z lat 2011-2012 roku wydają nam się dziś, z perspektywy konfliktu wokół Ukrainy zamierzchłą przeszłością, warto przypomnieć sobie krótki okres niebywałej mobilizacji antykremlowskiej opozycji. Przez kilka miesięcy wydawało się, iż Rosja niekoniecznie podążyć musi znanym z historii autorytarnym szlakiem. Angielski dziennikarz Marc Bennetts opowiada o chwilach, gdy hasło „Rossija biez Putina” wydawało się możliwe do urzeczywistnienia.








Obserwuj i polub "Media-w-Rosji" na Facebooku:

Obserwuj nas na Twitterze:

Można też do nas napisać. Zgłosić uwagi, pochwalić, zapytać: mediawrosji@gmail.com













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz