poniedziałek, 23 czerwca 2014

Oglądamy telewizję, idziemy na wojenkę



Mark Franchetti jest jednym z najbardziej doświadczonych zachodnich korespondentów pracujących w Rosji. Od samego początku relacjonował kryzys na Ukrainie. Jednak jego relacja na temat walczącego na stronie separatystów Donbasu, batalionu „Wostok” wzbudziła na Ukrainie gwałtowną krytykę. Oskarżono go o sprzyjanie interesom Rosji. W rozmowie ze Swietłaną Reiter tłumaczy dlaczego żołnierze batalionu „Wostok” chwycili za broń.


Z Marc'iem Franchetti rozmawia Swietłana Reiter





Swietłana Reiter:
Ile czasu spędziłeś na Ukrainie?

Mark Franchetti:
Byłem na Ukrainie wiele razy. Relacjonowałem Majdan, jeździłem na Krym. Podczas ostatniej podróży odwiedziłem Donbas – Słowiańsk, Kramatorsk, Mariupol. Zrobiłem wywiad z premierem Aleksandrem Borodajem, potem przygotowałem duży materiał o batalionie „Wostok”. Potem, razem z batalionem „Wostok” prosto z Donbasu trafiłem na terytorium Rosji. To nie było planowane, ale ratując życie, przekroczyliśmy granicę bez paszportów. Potem stamtąd się wydostałem.

Reiter:
Opisz okoliczności w jakich to wszystko się odbyło.

Dowódca



Aleksander Chodakowski pełnił funkcję dowódcy donieckiej grupy "Alfa" oskar-
żonej o strzelanie do demonstrantów na Majdanie. Obecnie dowodzi sepratystycznym
batalionem "Wostok"



Franchetti:
Poznałem dowódcę batalionu „Wostok” Aleksandra Chodakowskiego. Wprosiłem się do niego i jego podkomendnych, chciałem wziąć udział w dowolnej prowadzonej przez nich operacji bojowej. Tak im powiedziałem: „Jeśli coś tam u was będzie, koniecznie telefonujcie, ja przyjadę”. Podkreśliłem: „nie interesują mnie żadne szkolenia.” I rzeczywiście zadzwonili. „Pojedziemy w stronę granicy. Zabierzesz się z nami?” Nie bardzo rozumiałem, co oni tam zamierzają robić, informacja była skąpa. Chodakowskiemu zdawało się, że przejście graniczne w rejonie Marinowki zostało już zdobyte przez separatystów, zadanie batalionu „Wostok” polegało na jego umocnieniu. Nasza kolumna była spora, dwustu ludzi. 

Dotarliśmy do Marinowki i wpadliśmy w pułapkę. Ludziom z „Wostoka” ktoś przekazał informację, że ukraińscy pogranicznicy są gotowi złożyć broń, nie będą się bić. To miało być tak, przyjeżdżają na miejsce, trochę, mówiąc metaforycznie, napną muskuły i gotowe, Marinowka nasza. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wyjaśniło się, że do walki z „Wostokiem” gotowi są nie tylko pogranicznicy, ale i zawodowe oddziały armii ukraińskiej. Bitwa trwała cztery godziny. Jej kulminacją było bombardowanie z powietrza. To było przerażające. Do batalionu „Wostok” należą zwykli ludzie, obywatele, po prostu naoglądali się zbyt dużo audycji Programu Pierwszego telewizji rosyjskiej.

Reiter:
Panuje opinia, iż separatyści nie lubią zachodniej prasy. Jakim cudem zdobyłeś zaufanie Chodakowskiego?

Franchetti:
Zwyczajnie. Współpracowałem z rosyjskim fotografem Dmitrijem Bieliakowem. W swoim czasie realizował pewien projekt, fotografował weteranów oddziałów specjalnych „Alfa” i „Wympieł”, zdjęcia opublikował w książce. Na początku starałem się załatwić wszystko za jego pośrednictwem. Ale to nie było najważniejsze. Aleksander Chodakowski jest normalnym, rozsądnym facetem. Wytłumaczyłem mu, iż spędziłem w Rosji wiele lat, on to zaakceptował, i że zależy mi, by zrozumieć to, co się dzieje. I jeszcze jeden ważny moment, przekonał się, że nie będzie odpowiedzialny za moje bezpieczeństwo, że jestem doświadczonym dziennikarzem. Rzeczywiście, oni nie lubią zachodnich dziennikarzy, ale ja mieszkam w Rosji 17 lat, znalezienie kontaktu z kimś ze środowiska nacjonalistycznego nie jest trudne. 

I na dodatek, może się powtarzam, Chodakowski jest rozsądnym facetem. Rzecz jasna, nie wszyscy w batalionie „Wostok” są tacy sami. Niektórzy z jego żołnierzy kategorycznie sprzeciwiali się, nie chcieli naszej wizyty, nie pozwalali się fotografować, i tak dalej. Jak widzisz, powstała interesująca sytuacja, mnie zawsze uważano za rusofoba, pisano o mnie, że mój stosunek do Rosji nacechowany jest agresją. Weź i sprawdź w Googlu, Marc Franchetti, podpis pod jedną z fotografii głosi „patologiczny rusofob”. Jakiś pieprzony rosyjski internauta opublikował tę fotkę i później z tego powodu udzie z FSB, ze służb specjalnych  (kiedy tłumaczyłem na czym polega moja praca) z tysiąc razy wrzeszczeli na mnie, że jestem agentem Zachodu, i że kierują mną antyrosyjskie przesądy. Za to teraz, po reportażu o batalionie „Wostok” i moim występie w studiu Sawika Szustera (Franchetti wspomina swój udział w najpopularniejszym na Ukrainie politycznym talk-show – „mediawRosji”) uważają mnie za zajadłego rusofila. 

Przyjaciel przysłał mi dziś post Alfreda Kocha (były minister do spraw prywatyzacji, obecnie radykalny krytyk prezydenta Putina- „mediawRosji”) opublikowany na jego stronie w Facebooku, tam można było przeczytać: „no i teraz wiadomo, dlaczego ten Franchetti siedzi w Rosji od 17 lat”. Ludzie, którzy napadli na mnie w studiu Szustera wywalili prawdę matkę na mój temat, ze jestem naiwniakiem, że działam w interesach FSB. Z tego wynika, iż nie ma żadnej różnicy między glinami i Kochem, i jedni i drudzy uważają, że jestem nasłanym agentem. Te idiotyzmy z Facebooka Kocha słyszałem wcześniej od najbardziej zapiekłych funkcjonariuszy FSB.

Rosyjski ślad


Reiter:
Skąd przyszło ci do głowy, że ślady z Donbasu nie wiodą do Rosji?




Wystąpienie Marca Franchetti w telewizyjnym talk-show Sawika Szustera
wywołało na Ukrainie lawinę kontrowersji. 



Franchetti:
Ja tak nie mówiłem. Proszę na to zwrócić uwagę. Ja wypowiadałem się na temat batalionu „Wostok”. Pytanie Sawika Szustera brzmiało dosłownie tak: „powiedz nam, co to za ludzie…?” W końcu nie jestem tępakiem. Jak mógłbym powiedzieć, iż tam nie rosyjskich śladów. W programie opisywałem tylko to, co widziałem na własne oczy. A to wyglądało tak, w batalionie „Wostok”, uważanym za jeden z silniejszych oddziałów, służą zwykli obywatele. Zapewne, wszyscy oni obejrzeli zbyt dużo programów Programu Pierwszego telewizji rosyjskiej i programu „Rossija 24”.  Wierzą, że w kierunku Donbasu przybliża się faszystowskie tsunami, że trzeba je natychmiast powstrzymać. 

Są to ludzie bez doświadczenia wojskowego, nie ma wśród nich Czeczeńców, choć widziałem kilku ludzi z Osetii północnej i Władykaukazu. I nawet jeśli wśród żołnierzy „Wostoka” odnajdzie się kilku Czeczeńców, będzie to całkowicie bez znaczenia. Wiele razy byłem w Czeczenii, wiem jak wyglądają żołnierze Kadyrowa, to są wytrenowani, doświadczeni wojownicy. Ludzie z batalionu „Wostok” nie mają kamizelek kuloodpornych, ich najgroźniejszą bronią jest ciężarówka Ural, na niej montują swoje karabiny i wyrzutnie. Ciężarówkę popychają siłą mięśni, przy jej pomocy bronią się przed nalotami. Tę ciężarówkę, z resztą, podczas operacji w Marinowce trzeba było porzucić, popsuła się doszczętnie. W batalionie „Wostok” nie ma ludzi GRU, rosyjskiego wywiadu wojskowego. On byli obecni w czeczeńskim „Wostoku”, u Jamadajewa, ale choć bataliony czeczeński i donbaski noszą tę samą nazwę, nic poza tym ich nie łączy. 

Nieoficjalnie, bez dyktafonu, Chodakowski skarżył się: „mamy za mało bojowników, mamy za mało specjalistów”. Z tego co mówił wynikało, iż Rosja, jak by na początku dała im aluzyjnie do zrozumienia, zaczynajcie sami, my potem przyjdziemy z pomocą. Ale teraz i on rozumie, nikt im nie pomoże, nie będzie żadnego wsparcia. Powtarzam jeszcze raz, ja nie oceniam sytuacji ogólnej, wypowiadam się tylko na temat batalionu „Wostok”.  Wśród jego żołnierzy są rosyjscy ochotnicy, oni także naoglądali się reportaży nadawanych przez Program Pierwszy, są miejscowi. Tak to wygląda.

Reiter:
Jak ci się wydaje, dlaczego twoje wystąpienie w studiu u Szustera wywołało taką burzliwą reakcję?

Franchetti:
Ciekawy moment, prawda? Dlatego, iż moje słowa nie były zgodne z wersją oficjalną rozpowszechnianą na Ukrainie. Ja nie rozróżniam ludzi…. Bojownicy batalionu ”Wostok”, ukraiński wojskowy w masce, ten co napadł na mnie, iż bezpodstawnie kompromituję jego kraj… they are the same fucking people. Ja nie mówiłem, iż Rosja nie intryguje na Ukrainie, za to szczegółowo opisałem ludzi, z którymi spędziłem sporo czasu. Dlatego mogę odpowiedzialnie powiedzieć, iż nie zauważyłem żadnego strumienia pieniędzy i broni. Wszystko jest na odwrót, rozumiesz? Oni są bliscy paniki, przerażeni: „Oj gdzież jest ta Rosja?”

Reiter:
Rozmawiałeś z premierem Donieckiej Republiki Ludowej Borodajem. Co o nim myślisz?

Franchetti:
Jego trudno zrozumieć. Wszyscy tam są szaleni – i Borodaj i Striełkow. Co jest najokropniejsze w tej sytuacji? Rozmawiasz z ludźmi i uświadamiasz sobie, iż im się zdaje, że wybrali się na wojenkę. Obejrzeli trochę filmów, znaleźli broń i sami nawet nie podejrzewają, że otworzyli straszną puszkę Pandory. Mnie osobiście, Borodaj nie wydaje się sympatyczny, ale usiłowałem zrozumieć, kto wysłał go na Ukrainę, czyje reprezentuje interesy. Jestem skłonny zgodzić się ze zdaniem Olega Kaszyna, wyrażonym w jego felietonie. Nie wygląda na to, by Borodaja wysłały na Ukrainę rosyjskie służby specjalne. Jednak, gdyby Władimir Putin nie chciał, by ludzie tacy jak Borodaj i Striełkow znaleźli się na Ukrainie, wystarczyłoby jedno jego słowo, by wszelki ślad po nich zaginął.

Reiter:
Jak Borodaj zachowuje się w Donbasie?

Premier Donbasu i jego ochroniarze


Franchetti:
Chodzi teraz uzbrojony, z kałasznikowem, pistoletem Makarowa, itd. Ma też ochroniarzy, jakichś prymitywów. Posłuchaj, Borodaj przyjeżdża na kolację do hotelu „Ramada” , siada za stołem. Ochroniarze siadają razem z nim. Sama wiesz, jak zachowują się zawodowi ochroniarze. Cicho siedzą z boku, niczego nie zamawiają, żadnego jedzenia. A ochroniarze Borodaja zamawiają kolację i zabawiają się grami w telefonie. Kiedy Kadyrow nie był jeszcze prezydentem Czeczenii, ochraniali go ludzie z grupy „Alfa”. Od razu można było się zorientować, że to dla Kremla ktoś bardzo ważny. Z Borodajem jest zupełnie inaczej.

Reiter:
Jak ci się wydaje, jaki jest stosunek sił między separatystami a armią ukraińską?

Franchetti:
Operacja obserwowana przeze mnie zakończyła się pełną klęską batalionu „Wostok”. Ukraińcy świetnie dali sobie radę z atakiem. To oczywiste, że w porównaniu z rosyjską armią, ukraińska to przedszkole. Ale na tle separatystów armia ukraińska jest o wiele silniejsza. Ma jednak jeden wielki minus, żołnierze ukraińscy są zdemoralizowani. Cały ten konflikt na wschodzie i południu Ukrainy, jak mi się wydaje, stworzono sztucznie, ludziom zachciało się pobawić w wojenkę, a teraz giną prości mieszkańcy. W całym regionie panuje totalny chaos. Odnoszę wrażenie, iż Kijów, nie ma zielonego pojęcia co robić. W dodatku, nie rozumie, iż część ludności Ukrainy nie widzi szansy na współpracę z nowym rządem po wydarzeniach w Odessie i Słowiańsku. Ci ludzie oglądają telewizję rosyjską, a tam słyszą, że w ich kraju ktoś dopuszcza się ludobójstwa. I oni w to wierzą.

Reiter:
Widzisz wyjście z tej sytuacji?

Franchetti:
Tylko z udziałem Rosji. Putin powinien dogadać się z Poroszenko. Powinni się tym zająć jak najszybciej. Jeśli sytuacja będzie dalej rozwijać się według obecnego scenariusza, tej puszki Pandory nie da się już zamknąć.

Reiter:
Opowiedz, jak teraz wygląda Słowiańsk…

Franchetti:
Byłem tam dwa i pół tygodnia temu. Wtedy jeszcze wszystko wyglądało w porządku. Ale już miały miejsce się obstrzały artyleryjskie, zginęło dwudziestu pięciu zwykłych mieszkańców. Spotkaliśmy tam Irmę Krat (według wersji rozpowszechnianej przez separatystów aktywistka „Prawego Sektora”, Irma Krat przyjechała do Słowiańska z misją szpiegowską, zatrzymano ją jako zakładniczkę w kwietniu, Krat twierdziła, iż pojechała do Rosji jako dziennikarka – „Colta”). Wydaje mi się, że stała się ofiarą syndromu „sztokholmskiego”, można go nazwać tez „słowiańskim”, jest przekonana, że w Kijowie o niej zapomniano, jej stanowisko jest dziś bardzo krytyczne i agresywne. Boi się, że może zginąć podczas jednego z bombardowań lotniczych.



Batalionowi "Wostok", jak twierdzi, brytyjski dziennikarz Marc Franchetti brakuje
broni, pieniędzy i ludzi. 


Reiter?
Co dla ciebie na Ukrainie było najtrudniejsze?

Franchetti:
Pierwszy raz obserwowałem konflikt, w którym tak znaczącą rolę odgrywają dziennikarze. Na nich spoczywa bezpośrednia odpowiedzialność. To robi okropne wrażenie, widzisz jak ludzie biorą do ręki broń, powtarzają słowo w słowo, to co usłyszeli w rosyjskiej telewizji poprzedniego wieczoru. Na antenie krzyczą ludobójstwo! Wybaczcie mi, ludobójstwo to Ruanda, nie trzystu poległych. Jestem bardzo rozczarowany tym, jak prasa zagraniczna relacjonowała wydarzenia na Ukrainie. Nie dziwi mnie to, co pisze prasa rosyjska, zbyt długo mieszkam w Rosji.

Nam w Europie wydaje się , że mamy wolna prasę, jednak we wszystkich relacjach z Ukrainy widać jeden motyw: Rosja to imperium zła, a Putin to dyktator. Tylko że sytuacja jest bardziej złożona. Jednak wiarygodnej relacji nie potrzebuje nikt, choć jesteśmy obecnie świadkami wielkiego, głębokiego kryzysu w stosunkach między Rosją i USA. Z jednej strony obserwujemy fiasko amerykańskiej polityki zagranicznej, takiej jaką prowadzono przez ostatnich dwadzieścia lat, z drugiej Rosję i jej gigantyczny błąd, jakim była pełna utrata Ukrainy. Rosja potrzebowała Ukrainy kieszonkowej, sterownej, rządzonej przez Janukowicza. Tak to sukinsyn, za to nasz. Zachodniej prasie potrzebne jest jednolite stanowisko, identyczny pogląd, tak samo wyglądała sytuacja przed wojną z Irakiem.


Tłum. ZDZ


Oryginał ukazał się na łamach internetowego magazynu colta.ru:





*Marc Franchetti, moskiewski korespondent gazety “Sunday Times”. Producent filmowy i telewizyjny. Laureat prestiżowych nagród dziennikarskich.







*Swietłana Reiter, ceniona dziennikarka rosyjska. Autorka takich magazynów drukowanych i internetowych jak openspace.ru, Esquire, Forbes, Bolszoj Gorod.








Obserwuj i polub nas na Facebooku: 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz